Dla niego stan wojenny "nigdy się nie skończył". Przypominamy rozmowę z internowanym
Dziś mija 41 lat od momentu, gdy władze PRL wprowadziły na terenie kraju stan wojenny. 13 grudnia 1981 roku oddziały ZOMO rozpoczęły akcję aresztowań działaczy opozycyjnych. Zatrzymania miały miejsce także na Limanowszczyźnie. W grudniu 2016 roku, dzień przed rocznicą tamtych wydarzeń rozmawialiśmy z nieżyjącym już Janem Sikoniem z Łukowicy, jednym z założycieli struktur rolniczej „Solidarności” na terenie województwa nowosądeckiego. Dziś z okazji rocznicy przypominamy rozmowę z opozycjonistą, który za swoją działalność był internowany.
Jan Sikoń urodził się w kwietniu 1949 roku w Łukowicy. Jak sam mówił, patriotyzmu wyniósł z domu rodzinnego – jego ojciec w czasie wojny był telefonistą, po napadzie ZSRR w drodze na Zachód został aresztowany. W czasie transportu do Rzeszy zorganizował ucieczkę: namówił dwóch innych mężczyzn i wybrał odpowiedni moment – uciekinierom podczas postoju udało się dobiec do lasu, mimo ostrzału pilnujących ich strażników, a następnie skryć się. - Ojciec wrócił do domu na Boże Narodzenie. Moi dwaj stryjowie też zostali aresztowani przez gestapo, trafili do obozów koncentracyjnych, na szczęście obu udało się przeżyć. Tak wyrastałem, oczywiście w wierze katolickiej, marząc żeby Polska była Polską, żeby była niepodległa - wspominał, nie kryjąc łez.
Jak można wyczytać w archiwum komendy wojewódzkiej MO ds. Służby Bezpieczeństwa w Nowym Sączu, Jan Sikoń od jesieni 1980 roku aktywnie włączył się „do działalności w ruchu chłopskim na wsi”. Był m.in. uczestnikiem strajku rolników w Ustrzykach oraz członkiem delegacji rolników z województwa, która w Warszawie rejestrowała Solidarność Wiejską. Później tworzył lokalne struktury związku na Limanowszczyźnie i Sądecczyźnie. To m.in. dzięki jego staraniom powstał zarząd wojewódzki rolniczej „Solidarności”, którego został wiceprzewodniczącym. Pierwszy zjazd, podczas którego wybrano władze, odbył się w Świdniku.
- Nie potrzebowałem „Solidarności” dla siebie, jak na owe czasy byłem dosyć zamożny. Ale „Solidarności” potrzebowała ojczyzna, potrzebowali jej miejscowi rolnicy, którzy nie mieli dostępu do maszyn, bo były one „na przydział”. Chcieliśmy mieć jakiś wpływ na kraj, na działanie władz, no i cały czas przewijała się kwestia niepodległości Polski - mówił Jan Sikoń. - Zdawałem sobie sprawę z tego co może mi grozić, ale nie spodziewałem się wprowadzenia stanu wojennego. Gdy rejestrowaliśmy związek, komuniści mieli już wszystko przygotowane do wprowadzenia stanu wojennego, to była okrutna gra - dodał.
Zobacz również:Działalność związku nie trwała długo. Decyzja o internowaniu działacza „Solidarności” z Łukowicy została podjęta 25 marca 1981 roku. - W ostatnim okresie prezentuje negatywną postawę wobec rządu oraz polityki rolnej PRL. Publicznie wypowiada się negatywnie o członkach PZPR. Posiada duży wpływ na środowisko, może być organizatorem strajków rolników, manifestacji czy innych wystąpień. Zasługuje na izolację z uwagi na prezentowaną postawę organizacyjną - czytamy uzasadnienie decyzji.
12 grudnia 1981 roku Jan Sikoń wrócił do domu około godz. 22:00. Jak wspominał, pobawił się jeszcze przez chwilę z dziećmi i położył się spać. Tuż po północy pod drzwiami jego domu pojawili się milicjanci. - Pies nie zaszczekał, przez otwarte drzwi wszedł komendant z Łukowicy. Nawet nie zapalił światła, podszedł do łóżka i poświecił na mnie latarką. Znałem go, zarzuciłem więc na siebie szlafrok, na nogi założyłem pantofle i zaproponowałem mu że porozmawiamy w kuchni, żeby nie budzić rodziny. Ale on powiedział: „Nie, chodź na pole. Miałeś wypadek, zobaczysz, znaleźliśmy krew na twoim samochodzie”. Wyszedłem więc, odruchowo wsiadłem nawet do auta, ale on wskazał milicyjnego gazika i powiedział, że pójdziemy tam spisać protokół. Dochodzę do samochodu i nic się nie dzieje, nie wiem o co chodzi. Zobaczyłem cywila i kilku milicjantów, w sumie było ich sześciu. Przebudziłem się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy skutego wepchnęli mnie do samochodu.
Bez bielizny, w samym szlafroku i pantoflach, mężczyzna pilnowany przez funkcjonariuszy uzbrojonych w krótką i długą broń, został przewieziony przed posterunek w Łukowicy. Stamtąd zabrano go do limanowskiej komendy. Wprowadzono go wejściem od tyłu budynku, w jednej z sal pilnował mężczyzna go funkcjonariusz z karabinem maszynowym. - Prosiłem, żeby we mnie nie celował, bałem się że drgnie mu palec i zostanę postrzelony. Chciałem rozmawiać z komendantem, dowiedzieć się dlaczego zostałem zatrzymany, ale nikt nie ze mną nie rozmawiał, wszyscy byli zabiegani. W końcu podszedł do mnie mężczyzna który podał się za komendanta, ale powiedział że nic nie wie - wspominał Jan Sikoń. Razem z trójką innych opozycjonistów został przetransportowany do Nowego Sącza. Samochód zatrzymał się przed więzieniem, ale aresztowani nie zostali wyprowadzeni. - Bałem się że zostanę rozstrzelany nad Kamienicą albo że zostanę wywieziony do Rosji - przyznał. W domu bliscy nie mieli pojęcia, co się z nim dzieje. - Zacząłem myśleć o ucieczce. Skoro mój ociec uciekł z niemieckiego transportu, to ja nie dam rady? - dodał.
Jechali na wschód. W radioodbiorniku usłyszeli głos Jaruzelskiego, który informował o wprowadzeniu stanu wojennego. - Wtedy znów pomyślałem, że zostanę wywieziony do Rosji. Przekonywałem mojego sąsiada, miejscowego policjanta który z nami jechał, żebyśmy razem zorganizowali ucieczkę, ale nawet się do mnie nie odezwał - opowiadał nam Sikoń. - Prosiłem tego policjanta, żeby przekazał chociaż rodzinie że żyję, ale jak się później okazało, nie zrobił tego.
Wreszcie milicyjny samochód zatrzymał się przed więzieniem na rzeszowskim Załężu. Jak ze łzami w oczach wspominał internowany, tego dnia był srogi mróz, a on był jedynie w szlafroku. - Koledzy natarli mnie wódką, a Joniec z Limanowej dał mi swój płaszcz i trochę się rozgrzałem. Następnie rozprowadzili nas po celach. Na jedną przypadało sześć osób, po celi mogliśmy zrobić dosłownie cztery kroki, było tak ciasno. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, czy społeczeństwo walczy, byliśmy odcięci od informacji, a czas płynął. Pewnego dnia skomunikowaliśmy się morsem stukając o rury, wzięliśmy takie ciężkie ławy i wszyscy uderzaliśmy o kraty. Nigdy wcześniej i nigdy później nie słyszałem takiego huku. Pod więzienie przyjechało kilka dużych samochodów z milicjantami. Otwierali pojedyncze cele i lali w nas zimną wodą pod ciśnieniem. Spacyfikowali nas, ale przynajmniej odciągnęliśmy zomowców i ormowców z miasta, tam ludzie mieli lepiej – opowiadał.
W ośrodku w Załężu Jan Sikoń przebywał z innymi „politycznymi”. Przez strażników byli traktowani szorstko. Wspomina m.in. „żarty” pod natryskami – gdy internowani brali prysznic, raz puszczano wrzątek, raz lodowatą wodę. - Strażnicy patrzyli na nas, nagich, czuliśmy się jak zwierzęta w ZOO - przyznał. Na spacerniaku nie wolno było im ze sobą rozmawiać, a wszelkie próby kontaktu oznaczały powrót do cel. Ale i osadzeni próbowali żartować – raz zrobili na spacerniaku „bałwana-Jaruzelskiego”. Nocami słyszeli czasem szczekanie psów, które strażnicy prowadzili tuż przy drzwiach, więc bali się że psy zostaną wpuszczone do cel. Zdarzało się też, że na kolejową bocznicę podstawiano towarowe, „bydlęce” wagony. - Po to, żebyśmy bali się wywiezienia do Rosji, takie myśli od razu przychodziły nam do głowy.
- Nie znałem tam nikogo, nie rozmawialiśmy wiele, no bo nie było wiadomo czy ktoś nie jest kapusiem. Były przesłuchania, proponowali mi współpracę, a ja odmawiałem. Potem przenieśli mnie do innej celi. Było tam ze mną dwóch mężczyzn. Jeden pochodził ze Stalowej Woli, drugi był małomówny, często wychodził na przykład do lekarza, dziwnie się zachowywał. Co jakiś czas mogliśmy się wyspowiadać i przystąpić do komunii, więc podczas jednej ze spowiedzi przekazałem księdzu przygotowany wcześniej gryps. Prosiłem, żeby sprawdził „na zewnątrz” mojego podejrzanego współlokatora. Zrobiłem głupotę, dziś wiem już na pewno że księdzem był tak naprawdę przebrany ubek - wspominał.
Sytuacja poprawiła się, gdy rodzina zaczęła dostarczać paczki. Były też wizyty najbliższych, a wraz z nimi informacje o tym co dzieje się w kraju.
Jan Sikoń opuścił mury ośrodka w Załężu 8 marca 1982 roku. - Dla mnie to było uprowadzenie. Do wigilii Bożego Narodzenia rodzina nie wiedziała co się ze mną stało. Dopiero wtedy udało mi się wysłać list. Dzień po tym, jak zostałem zabrany z domu, moja żona pojechała rozpytywać się do Nowego Sącza, gdzie została przesłuchana. Próbowała dowiedzieć się czegoś od miejscowych milicjantów, ale ci się wypierali, mówili że nic nie wiedzą. To było dręczenie mojej rodziny. Moja żona była wtedy w ciąży, niestety w stresie poroniła. Dla mnie to jak morderstwo, stan wojenny zabrał mi dziecko - mówił po 35 latach Jan Sikoń.
- Po wyjściu ludzie bali się do mnie podjeść na przykład po kościele, po ktoś „partyjny” mógł się przyglądać. Ja chciałem spokojnie żyć, choć zdawałem sobie sprawę że mogę zginąć. Słyszało się że ten się utopił, tamten zginął w wypadku, dlatego zawsze powtarzałem rodzinie, że jeśli kiedyś nie wrócę, to nie mogą uwierzyć że sam sobie coś zrobiłem, że popełniłem samobójstwo - opowiadał.
Jego działalność nie zakończyła się po okresie internowania. W dokumentach można wyczytać, ze pozostawał w zainteresowaniu SB do sierpnia 1984 roku. - Nękali mnie, wzywając na przesłuchania, praktycznie co tydzień, w Łukowicy, Limanowej i Nowym Sączu. Często jeździła ze mną żona, która bała się że jeśli znów zostanie zatrzymany, to znów nie będzie mogła się nawet ze mną pożegnać. Wytrzymywałem to, ale gdy zaczęli się interesować moimi dziećmi na przesłuchaniach, dotarło do mnie że chcą mnie ukarać w najgorszy sposób, skrzywdzić któreś z moich dzieci. Pytali, które kocham najbardziej. Zacząłem się bać o rodzinę. Podjąłem decyzję o wyjeździe, pozbyłem się całego majątku i dostałem paszport w jedną stronę.
Jan Sikoń wyjechał do Ameryki latem 1984 roku. Trzy lata później, w maju, otrzymał zgodę na powrót do kraju. Do rodzinnej miejscowości dotarł wieczorem, a już następnego dnia rankiem pojawili się u niego milicjanci. - Zaprosili mnie do samochodu. Powiedziałem, że kojarzy mi się historia ks. Popiełuszki. Nie chciałem znów zostać osadzony, więc się nie zgodziłem się, rozmawialiśmy w kuchni. Proponowali pomoc, współpracę, ale odmówiłem.
Wrócił znów do Stanów Zjednoczonych. W USA angażował się w działalność patriotyczną, w Arizonie organizował spotkania polonijne, był też mężem zaufania przy wyborach. Często odwiedzał Polskę, przylatywał co rok lub co dwa lata i jak sam mówi, zawsze miał problemy – szczegółowe i nieuzasadnione kontrole przy wjeździe i wyjeździe z kraju, nawet już w wolnej Polsce. Ostatecznie wrócił na stałe w 2012 roku. W Łukowicy prowadzi gospodarstwo sadownicze.
- Do dziś nie mogę spokojnie o tym mówić. Najgorsze jest to że w moim kraju wciąż nie dzieje się dobrze. Każda rocznica jest trudna. Myślałem że gdy odzyskamy wolność, to wszystko się zmieni. Ale ta dzisiejsza wolność i niepodległość jest jaka jest. Ci sami sędziowie, ci sami prokuratorzy czy policjanci. Stan wojenny dla mnie się nie skończył – mówił nam w 2016 roku.
***
Jan Sikoń zmarł 19 czerwca 2017 roku, po długiej i ciężkiej chorobie. W 2018 roku decyzją prezydenta został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Może Cię zaciekawić
Świadkowie uniemożliwili jazdę pijanej matce wiozącej 9-letnią córkę
Oficer prasowa komendy powiatowej policji w Olkuszu kom. Katarzyna Matras poinformowała we wtorek, że do zdarzenia doszło w ostatnim dniu paździer...
Czytaj więcejPGG obniża ceny węgla
Jak wynika z informacji na stronie sklep.pgg.pl, obniżka na groszki obowiązuje od 5 listopada do 20 grudnia br. i dotyczy wybranych, oznaczonych pro...
Czytaj więcejPallotyn abp Adrian Galbas nowym metropolitą warszawskim
W lutym 2025 r. kard. Nycz skończy 75 lat i osiągnie wiek emerytalny. Mimo tego już w grudniu 2023 r. złożył na ręce papieża rezygnację z urz...
Czytaj więcejWypadek szkolnego busa; dwoje dzieci w szpitalu
„Pozostałe dzieci, które podróżowały busem, zostały zabrane przez opiekunów z miejsca zdarzenia” – poinformował rzecznik małopolskiej s...
Czytaj więcejSport
Klaudia Zwolińska z brązowym medalem Mistrzostw Świata!
Pochodząca z Kłodnego (gmina Limanowa) Klaudia Zwolińska zdobyła przed chwilą brązowy w Mistrzostwach Świata w kajakarstwie górskim (K1) ...
Czytaj więcejSławomir Jasica medalistą Mistrzostw Europy
- Mistrzostwa Europy to dla mnie w tym roku najważniejsza impreza sportowa, do której się przygotowywałem, ale oczywiście nie obyło się bez prz...
Czytaj więcejDwa wzmocnienia Limanovii
Z Sandecji Nowy Sącz do limanowskiej drużyny przeszedł Michał Palacz (19 lat, pomocnik lub obrońca). Młodszy brat Kamila Palacza, który jest kl...
Czytaj więcejCudzoziemcy spoza Unii Europejskiej w piłkarskich rozgrywkach lig regionalnych
Dopuszcza się równoczesny udział jednego dodatkowego zawodnika (z kontraktem profesjonalnym) spoza obszaru Unii Europejskiej po regulamin...
Czytaj więcejPozostałe
Nauczyciel, etnograf i strażnik tradycji Beskidu Wyspowego
Urodzony w 1881 roku w Tuchowie, Leopold Węgrzynowicz zdecydował się na studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie w 1905 roku ukońc...
Czytaj więcejNiezależna, pełna pasji i łamiąca stereotypy
Klementyna była wnuczką Antoniego Müllera, właściciela apteki, która pozostawała w rękach rodziny do 1951 roku, kiedy to została upaństwowio...
Czytaj więcejPamięć o dwóch ofiarach rzezi Woli z Limanowszczyzny
Franciszek Zasadni, urodzony 16 kwietnia 1923 roku w Zasadnem, był młodym klerykiem. Jego duchowe życie pełne było przeciwności losu – nowicja...
Czytaj więcejWywołał pożar na Wawelu. Przyczynił się do przeniesienia stolicy do Warszawy
Pożar na Wawelu podaje się jako jeden z argumentów przeniesienia stolicy z Krakowa do Warszawy. Oczywiście Zygmunt III Waza miał też inne powody...
Czytaj więcej
Komentarze (8)
Chylę czoło takim jak On. To byli prawdziwi ludzie i patryjoci. Oddani, pełni serca ludzie.
Gdy rejestrowaliśmy związek, komuniści mieli już wszystko przygotowane do wprowadzenia stanu wojennego, to była okrutna gra - dodał
Serdecznie pozdrawiam najbliższych pana Jana.
właśnie, zamiast rozmawiać mogliśmy się pozabijać , byłoby więcej grobów, pomników i chwalebnych rocznic...
To tak, jakby w 80 roku ciagle rozpatrywali, kto co zrobil albo czego nie zrobil w '39 roku... Taką Polskę mamy, aż chce się młodym przyszłość planowac ;)
To tak, jakby w 80 roku ciagle rozpatrywali, kto co zrobil albo czego nie zrobil w '39 roku... Taką Polskę mamy, aż chce się młodym przyszłość planowac ;)
Noszą głowy wysoko i są dumni ze swojej przeszłości!
A OFIARY !?
DALEJ SĄ OFIARAMI
Polecam zapoznać się miedzy innymi z książką Pana Pawła Zastrzeżyńskiego
„ ORMO LIMANOWA”