0°   dziś 1°   jutro
Piątek, 22 listopada Marek, Cecylia, Wszemiła, Stefan, Jonatan

Profesor z frywolitkami

Opublikowano 02.12.2009 14:56:28 JOMB

Jest profesorem na Politechnice Poznańskiej, ale kiedyś łapał żmije, budował Nową Hutę i zamiatał ulice. Bez skrępowania mówi o swojej wierze i nawróceniu. Do tego zaskakuje z pozoru niemęskim hobby – robieniem frywolitek.

Kraina dzieciństwa

- Tęskni Pan za rodzinną Limanową?

- Proszę o to nie pytać, bo zaraz łzy staną mi w oczach.

Zobacz również:

Profesor Jan Jeż urodził się w Limanowej, ale od ponad 40 lat mieszka w Poznaniu. Kiedy tylko może, wsiada do pociągu i ucieka do krainy swego dzieciństwa. Tu ładuje życiowe akumulatory pozytywną energią. Limanowa jest miejscem jego młodości, miejscem, które ukochał. Przed laty mieszkał w dziś już nieistniejącym domu przy ul. Józefa Marka. Miał duszę przyrodnika, chciał iść do Szkoły Leśniczej, ale akurat wtedy ją zlikwidowano, dlatego wybrał liceum. Codziennie bulwarami chodził do szkoły w Sowlinach, a po drodze łapał zaskrońce, żmije, jeże i wiewiórki. Stworzonka, ku rozpaczy rodziców, znosił do domu i hodował.

- Uważany byłem za bardzo dobrego ucznia, ale w moim sumieniu to tak nie było. Błędy popełniałem jak wszyscy. Dowcipów mi się zachciewało.

Pytany o owe dowcipy, profesor przyznaje, że lubił np. badać zgromadzenia ludzkie. Przy dawnej ul. Starowiejskiej mieścił się szynk, popularnie nazywany „mordownią”. Zawsze było tam dużo pijaków, a on z pasją badał ich zachowania. W ramach prowadzonych „doświadczeń statystycznych” rzucał w grupę owocem i obserwował reakcje.

- Teraz mogę się tego tylko wstydzić – kwituje.

Uczelnia

Po skończeniu liceum przez rok pracował w limanowskim sądzie jako protokolant.

- Później budowałem Hutę im. Lenina, potem zamiatałem ulice w Krakowie, aż wreszcie zachciało mi się studiować, a ponieważ zbyt wielu ludzi znałem w Krakowie, a nie chciałem, żeby mieli na mnie wpływ, wybrałem Poznań, gdzie nie znałem nikogo.

To młodzieńcze dążenie do niezależności teraz się na nim mści, bo po prostu tęskni za Limanową. Wtedy wybrał jednak budownictwo na Politechnice Poznańskiej. Skończył studia z bardzo dobrymi wynikami. Ponieważ obowiązywały nakazy pracy, został skierowany do pracy na uczelni. W swoich badaniach łączy technikę z przyrodą. Dlatego robił doktorat z fitoindykacji geotechnicznej.

- Był początek lat 70. Kogoś raziło słowo fitoindykacja. Temat uznano za polityczny. Doktoryzowania się w tej tematyce mi zakazano. Sześć lat pracy poszło do kosza – wspomina.

Doktorat zrobił z innego zagadnienia, ale przy habilitacji wrócił do „Oceny właściwości geotechnicznych podłoża gruntowego na podstawie szaty roślinnej”.

Fitogeotechnika

Czym jest owa tajemnicza fitogeotechnika w najprostszym ujęciu?

- Drzewo jest organizmem i podobnie jak człowiek, potrzebuje pewnej przestrzeni życiowej. Oprócz części nadziemnej tzw. zieleni, jest jeszcze część podziemna istotna dla gruntu, na którym obiekt stoi. Drzewo potrzebuje np. wody, a niektóre grunty są wrażliwe na jej ubytek, kurczą się, co powoduje osiadania. Postawiony w takim miejscu budynek zaczyna pękać. Również nagłe wycinanie drzew może doprowadzić do katastrofy. Gdy zabraknie wcześniejszej „pompy” w postaci drzewa, woda zostaje w gruncie, ten pęcznieje, co znów negatywnie wpływa na strukturę budynku. Trzeba rozumieć przyrodę. W przyrodzie jest harmonia, ona uczy budować – wyjaśnia.

Początki fitogeotechniki sięgają lat 70., gdy profesora Jeża poproszono o wyjaśnienie przyczyny pękania budynku Spółdzielni Mieszkaniowej im. H. Cegielskiego w Poznaniu. Po badaniach podłoża, stwierdził, że grunt został nadmiernie odwodniony, co doprowadziło do jego skurczenia się i w wyników ruchów podłoża do pękania ścian. Badając przyczynę, w gruncie wykrył naczynia włoskowate rosnących nieopodal topoli, które mają bardzo duże zapotrzebowanie na wodę. To one były przyczyną katastrofy. Kiedy jednak zaproponował wycięcie drzew, sadzonych zresztą ku czci Rewolucji Październikowej, jego teorię uznano za nieprawdopodobną. Profesor Jeż był prekursorem w dziedzinie fitogeotechniki. Wkrótce po jego pionierskich odkryciach, problem wpływu drzewostanu na budownictwo został dostrzeżony w kolejnych ośrodkach badawczych – w Anglii i południowej Afryce. Dziś dziedzina, której poświecił życie, zdobywa coraz więcej zwolenników i jest wykładana na uczelniach technicznych. Jan Jeż jest autorem kilku książek o tej tematyce. Ostatnia 560 stronicowa „Biogeotechnika” ukazała się w 2008 r.

Nawrócenie

- Bóg stworzył świat w idealnej równowadze, ale człowiek zrywając owoc zakazany powiedział: „Ja wiem lepiej”. Wtedy zaburzona została równowaga przyrodnicza. Takie wypowiedzi profesora, specjalisty od ekologii, geotechniki, gruntoznawstwa technicznego, inżynierii i ochrony środowiska, mogą początkowo zaskakiwać. Jan Jeż jest jednak z zamiłowania badaczem „Pisma Św.”.

- Byłem kiedyś mocno wątpiący. Pochodzę wprawdzie z rodziny katolickiej, ale w pewnym momencie mego życia wydawało mi się, że Bóg jest niepotrzebny. Miałem 35 lat, gdy przeszedłem zawał serca i śmierć kliniczną. Lekarze twierdzili, że umrę. Nie mogłem się z tym pogodzić. Zaatakowałem kapelana szpitalnego pytaniem: „Gdzie ten wasz Bóg, skoro ja w tak młodym wieku mam odejść”. Usłyszałem odpowiedź: „Bo Pan nie w tego Boga wierzył”. Dostałem do poczytania książkę – „Biblię”. Ja, wtedy świeżo po doktoracie, aby udowodnić, że przecież jestem mądrzejszy, na chybił trafił otworzyłem „Pismo Św.”. Wycelowałem w słowa z „Księgi Przysłów”: „Synu mój, zwróć uwagę na moje słowa; nakłoń ucha do moich mów! Nie spuszczaj ich z oczu, zachowaj je w głębi serca, bo są życiem dla tych, którzy je otrzymują, i lekarstwem dla całego ich ciała. Czujniej niż wszystkiego innego strzeż swego serca, bo z niego tryska źródło życia!” To było o mnie. Uznałem to jednak za przypadek. Znów otworzyłem „Biblię” na przypadkowej stronicy i trafiłem na wersety z „Księgi Izajasza”: „Chłopcy się męczą i nużą, chwieją się słabnąc młodzieńcy, lecz ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą”. Tak się zaczęło. Po siedmiu latach szukania, nawróciłem się. Dziś jestem chrześcijaninem.

Frywolitki

Przeszedł jeszcze dwa zawały serca, ale mimo prognoz lekarzy - żyje. Za pierwszym razem w szpitalu przerażała go bezczynność. Aby się czymś zająć, od pielęgniarek nauczył się haftu. Przypomniał sobie, że w Limanowej jest Michalina Kurtycz, która robi ciekawe koronki. Gdy po trzech miesiącach wyszedł ze szpitala, ruszył do pani Kurtycz. - Chcę się nauczyć robienia frywolitek. Taka deklaracja z ust młodego mężczyzny mogła wywołać tylko śmiech. Po cierpliwych naleganiach, trochę na odczepnego usłyszał, że jak sobie sprawi czółenka, to może przyjść na naukę. Czółenka zrobił sobie sam z drewna i ponownie pojawił się u pani Michasi. Ta pozwoliła mu patrzeć na swoją pracę. Po kilku godzinach podglądania nadal nie miał pojęcia, jak się zabrać za „dzierganie”. Ambicje nie pozwoliły się poddać, postanowił udowodnić, że sam potrafi się nauczyć. Sięgnął po fachową literaturę i krok po kroku sam poznał tajniki robienia koronek - frywolitek.

- Gdy później w szpitalu sięgałem po czółenka, wzbudzało to sensację i śmiech, ale przynajmniej było wesoło. Frywolitka, jak sama nazwa wskazuje, daje radość. Najprościej mówiąc na jednym czółenku nawinięta jest jedna nić, na drugim druga. Ta jedna jest osnową, na której robi się węzły drugą nicią. To ma też związek z nauką – tworzy się konstrukcje zespolone – żartuje. Wzory projektuje sam, czerpie je z bogactwa przyrody. Jest autorem ponad 300 form. Są wśród nich choćby barwne frywolitkowe odzwierciedlenia goryczki krótkołodygowej, krzyżaka ogrodowego czy pazia królowej. Jego prace były wystawiane m.in. w Sukiennicach w Krakowie. Jest też zwycięzcą II krajowego konkursu na koronkę artystyczną. - Ten dyplom bardziej sobie cenię niż dyplomy akademickie – przyznaje. Obecnie, ku jego zadowoleniu, krajową czołówkę frywolitkarzy stanowi trzech mężczyzn – z Poznania, Gdańska i Leszna.

Harmonia

Profesor Jan Jeż żyje w harmonii z przyrodą i ludźmi. Jest niezwykle skromnym człowiekiem. Z trudem udaje się go namówić na rozmowę, bo z zawstydzeniem powtarza, że jest bardzo nieciekawą postacią i może jedynie rozczarować. Sam siebie charakteryzuje krótko: - Kocham góry, przyrodę, Limanową i robienie frywolitek. Jestem chrześcijaninem zafascynowanym mądrością „Biblii”. Największą wartością jest dla mnie moja rodzina – kochająca żona, synowie i wnuki. W życiu kieruję się słowami Arystotelesa: „Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn” oraz biblijną sentencją: „Po owocach poznacie drzewo”.

Komentarze (2)

hero
2009-12-02 18:15:14
0 0
Dziękuje za tą publikację, bardzo fajna chociaż za krótka jak dla mnie, ciesze się, że udało mi się poznać kolejnego ciekawego Limanowianina. Czekam na wywiad z prof. dr hab. Michałem Śliwą, bardzo ciekawy człowiek, były rektor akademii pedagogicznej.
Odpowiedz
znany
2009-12-02 20:02:18
0 0
Prof. Śliwa jest również rektorem w tej kadencji.
Odpowiedz
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Profesor z frywolitkami"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]