- Zapytałam, czemu nie ratowali moich dzieci, skoro natychmiast zgłosiłam się do szpitala? Mam żal do personelu - wczoraj na sali rozpraw zeznania składała matka bliźniąt które martwe przyszły na świat w limanowskim szpitalu. Kobieta ze szczegółami przedstawiła swoją relację z tego tragicznego zdarzenia.
Jak już informowaliśmy, wczoraj przed Sądem Rejonowym w Limanowej ruszył proces przeciwko trójce lekarzy oskarżonych w głośnej sprawie śmierci bliźniąt w limanowskim szpitalu.
Tragiczne zdarzenie miało miejsce w maju 2012 roku. Młoda kobieta w 32. tygodniu bliźniaczej ciąży zgłosiła się do Szpitala Powiatowego w Limanowej, uskarżając się na bóle. Mówiła również personelowi, że coraz słabiej wyczuwa ruchy dzieci. Po całej nocy spędzonej na oddziale, rano wykonano cesarskie cięcie – było jednak za późno by uratować dzieci i bliźnięta przyszły na świat martwe.
Wczoraj, podczas pierwszej rozprawy, oskarżeni medycy nie przyznali się do zarzucanych czynów i odmówili składania wyjaśnień na tym etapie postępowania. Zeznania złożyła natomiast pokrzywdzona kobieta, występująca również w charakterze oskarżyciela posiłkowego.
25-letnia mieszkanka gminy Mszana Dolna przedstawiała swoją wersję zdarzenia przez kilkadziesiąt minut. Jej opowieść rozpoczęła się od ranka 30 maja 2012 roku. W nocy źle się czuła, dlatego postanowiła udać się do ośrodka zdrowia i skonsultować się z lekarzem. Dwa dni wcześniej była u lekarza prowadzącego ciążę – wtedy nic złego się nie działo, mimo to zaniepokoiła się. W tym czasie przyjmowała akurat Urszula D. Pacjentka powiedziała, że źle się czuje, jest osłabiona i ma dokuczliwe bóle pleców i brzucha, a ponadto słabiej odczuwa ruchy dzieci. Poprosiła o wykonanie USG, jednak nie doczekała się tego badania – nie dopominała się o nie, gdyż uznała że lekarka nie widziała ku temu żadnych wskazań.
- Pani doktor skonsultowała wyniki, stwierdziła że mogę mieć jakieś zapalenie nerek, więc przepisała mi leki. Zostałam przebadana, ze słów pani doktor wynikało że rozwarcie jest na półtora centymetra, poza tym nic złego się nie dzieje i w obecnym stanie nawet do tygodnia mogę wytrzymać. Miałam wyjść do domu i zgłosić się, w razie gdyby coś się działo - mówiła kobieta na sali rozpraw.
Około godz. 23:20 młoda kobieta poczuła, że odchodzą jej wody. Zwołała swoją mamę i natychmiast pojechały do szpitala. Pacjentka poszła do dyżurki pielęgniarek, następnie została skierowana do sali, w której przyjmowała ją położna. - Zgłaszałam położnej że słabiej czuję ruchy dzieci, że mam bóle brzucha i pleców. Wykonano podstawowe badania: ciśnienie, temperatura, sprawdzenie tętna. Przyjmowanie trwało bardzo długo: w szpitalu byłam przed północą, a godzinę przyjęcia w mojej karcie wpisano 1:00 - relacjonowała 25-latka. - Pamiętam że położna informowała kogoś przez telefon, że na oddziale jest pacjentka w 32. tygodniu ciąży i przekazała wszystkie informacje, o których jej powiedziałam.
Kobiety udały się na oddział porodowy. Tam była akurat lekarka, pełniąca nocny dyżur – ta sama, która rano przyjmowała ciężarną w przychodni. Zdaniem pacjentki, lekarka słysząc o kobiecie w bliźniaczej ciąży miała powiedzieć: „Przyjmowałam dzisiaj panią, wiedziałam że się tak skończy”.
- Pani doktor powiedziała, że to niemożliwe że odeszły mi wody i pewnie mi się wydawało. Wzięła papierek do badań i okazało się, że te wody rzeczywiście odchodzą. Następnie zostało mi zrobione USG i pani doktor stwierdziła że będę rodzić naturalnie, mimo że wcześniej od mojego lekarza usłyszałam, że będę musiała mieć cesarskie cięcie, gdyż jedno dziecko jest położone pośladkowo, a drugie miednicowo. Pani doktor stwierdziła, że jednak będę rodzić naturalnie - mówiła przed sądem. - Później pani doktor z położną zaczęły się zastanawiać, gdzie mnie położyć, bo na patologii ciąży nie ma miejsc, a one w nocy nie chcą przesuwać łóżek z pacjentami, dlatego do rana miałam zostać w pokoju badań i gdyby w nocy pojawiła się jakaś pacjentka, to będzie musiała być przyjmowana przy mnie. Ale położna zauważyła, że jest wolna sala porodowa, więc tam zostałam do rana.
Noc 25-letnia kobieta spędziła pod kroplówką. Kilkakrotnie podłączano aparaturę do sprawdzania tętna płodów, a lekarka z położną co jakiś czas sprawdzały jak czuje się pacjentka.
- Informowałam je, że cały czas czuję ból, że on jest ciągły, że bardzo słabo czuję ruchy dzieci. Pani doktor coś wpisała w kartę, kazała odłączyć KTG, a ja dalej leżałam. Później nadal co jakiś czas przychodziły, co pół godziny lub co godzinę, i wpisywały coś w kartę - wspomina. - Nad ranem znowu podłączono mi KTG, jedna z położnych, ta która cały czas była ze mną na oddziale, strasznie się denerwowała że to nie chce mi się trzymać na brzuchu. Ta druga położna, chyba z kolejnej zmiany, zaczęła coś jej mówić na uchu i wtedy usłyszałam słowa: „Przecież ja jej nie badałam”. I wtedy zorientowałam się, że dzieje się coś złego. Po KTG, które trwało około pół godziny, przyszła do mnie pani doktor, sprawdziła zapis KTG i stwierdziła, że wszystko jest w porządku, że KTG jest bardzo dobre i kazała położnej mnie odłączyć.
Rano odbywał się obchód. Do pacjentki przyszedł lekarz, który od początku prowadził jej ciążę. Pytał, co się stało, że trafiła do szpitala, a ta opowiedziała jak wyglądała sytuacja poprzedniego dnia. Medyk stwierdził, iż kobieta zareagowała prawidłowo, zgłaszając się natychmiast pod opiekę lekarzy, a następnie zapowiedział, że wkrótce zabierze ją na badania.
- Zawołano mnie do pokoju, gdzie robiono mi wcześniej USG. Badanie wykonał doktor prowadzący moją ciążę, w pokoju było kilku innych lekarzy i położne. Widziałam strach w jego oczach, wszyscy na mnie patrzyli. Zapytałam, czy coś się dzieje. Pamiętam, że pytałam czy mogę się odwrócić na bok, bo czułam taki ból, że nie byłam w stanie dłużej leżeć na plecach. Następnie USG znów zrobił mi lekarz prowadzący ciążę. Doktor powiedział, że w ogóle nie wyczuwa tętna dzieci. Wszyscy lekarze gdzieś wybiegli, położne zaczęły zakładać mi cewnik, wszyscy dookoła biegali. Zostałam przeniesiona na salę, gdzie miałam mieć cesarskie cięcie. Uśpiono mnie i nie wiedziałam, co się dzieje dalej - mówiła kobieta, przerywając na moment by powstrzymać emocje i łzy. - Obudziłam się dopiero, gdy byłam wywożona z sali. Zapytałam co z dziećmi, nikt nie odpowiedział. Zapytałam kolejny raz, wtedy mama która wcześniej przyjechała do szpitala, powiedziała mi, że z dziećmi wszystko w porządku, choć sama nie wiedziała jeszcze co się stało.
Do sali, w której przebywała pacjentka po porodzie weszli dwaj lekarze: ordynator i medyk, który prowadził jej ciążę. - Byłam w szoku, pytałam o przyczynę, ale nie pamiętam co odpowiedzieli - przyznaje. Później, przy wypisie została wezwana do lekarzy i ponownie została przebadana, któryś z lekarzy zapytał, czy kobieta ma jakieś wątpliwości, czy chce coś jeszcze wiedzieć.
- Zapytałam więc, czemu nie ratowali moich dzieci, skoro natychmiast zgłosiłam się do szpitala. Od ordynatora usłyszałam, że gdy oni przyszli rano na oddział, to było już za późno. Lekarze podali mi przyczynę śmierci dzieci: ich zdaniem było to odklejenie łożyska. Usłyszałam też słowa, że coś takiego nie miało jeszcze miejsca w tym szpitalu, ale czekali na takie zdarzenie - zeznała na koniec 25-latka. - Mam żal i uwagi do personelu, do lekarki i pielęgniarki, która się mną zajmowała.
Kobieta wspominała również, że rano lekarka po nocnym dyżurze chciała jak najszybciej opuścić szpital – pacjentka mówiła, że słyszała jej głos, jej „do widzenia”, ale lekarka nie przyszła do niej.
Zdaniem matki bliźniąt, oskarżona najprawdopodobniej nie chciała się podejmować cesarki w nocy, bo wolała zaczekać na medyka prowadzącego ciążę.
Do tematu będziemy powracać.
Zobacz również:
Komentarze (10)
Tragedia, ktoś kto zna doktor U.D. i jej postępowanie wobec pacjentek czytając wypowiedź Tej ograbionej z największego skarbu kobiety ma przed oczamy żywy obraz niczym film dokumentalny.....
Jeszcze raz ogromne wyrazy współczucia dla Pani..
Moja siostra w podobny sposób straciła synka w 39 tygodniu ciąży(inny szpital). Minęło już masę czasu a ból i żal nadal jest w sercach i tak pozostanie do końca życia. Lekarze nadal pracują i 'pomagają' pacjentom .
Oby sumienie gryzło ich do końca życia !!!!
A nasze Aniołki niech nas strzegą przed takimi ludźmi !!!
I ZA KAZDYM RAZEM WMAWIANO MI ZE WSZYTSKO JEST W PORZADKU, DOPIERO PO WSZYTKIEM DOWIADYALAM SIE PRZYPADNIEKM OD POLOZNYCH ZE W OGOLE NIE POINANM RODZIC SILAMI NATURY...
SZOK!!!!
NIGDY WIECEJ...... W TYM SZPITALU.....