Prezydent podpisze nowelizację ustawy o IPN. Nowe prawo jest powodem kryzysu w relacjach polsko-izraelskich. Polska chce karać za przypisywanie narodowi współodpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy. Wielu Żydów uważa, że jej intencją jest próba ukrycia historii Żydów mordowanych przez Polaków.
- Podjąłem decyzję, by nowelizację ustawy o IPN podpisać - oświadczył dziś na zwołanej konferencji prasowej prezydent Andrzej Duda. - Nie chciałbym, aby ktokolwiek z ocalonych miał wątpliwości, czy może głosić swoje świadectwo. I dlatego w trybie następczym ustawa trafi dalej, by Trybunał Konstytucyjny zbadał ustawę - podkreślił.
Zgodnie z nowelizacją ustawy o IPN, każdy kto „publicznie i wbrew faktom przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości, pokojowi i zbrodnie wojenne” - będzie podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech. Taka sama kara grozi za „rażące pomniejszanie odpowiedzialności rzeczywistych sprawców tych zbrodni'.
Nowelizacja, jeszcze przed poparciem jej przez Senat, wywołała kontrowersje m.in. w Izraelu, USA i na Ukrainie. Krytycznie odniosły się do niej władze Izraela. Ambasador Anna Azari podczas obchodów 73. rocznicy wyzwolenia byłego niemieckiego obozu Auschwitz zaapelowała o zmianę nowelizacji. Podkreśliła, że „Izrael traktuje ją jak możliwość kary za świadectwo ocalałych z Zagłady'. Amerykański Departament Stanu zaapelował do Polski o ponowne przeanalizowanie nowelizacji ustawy o IPN z punktu widzenia jej potencjalnego wpływu na zasady wolności słowa i 'naszej zdolności do pozostania realnymi partnerami'.
Znane są relacje o przykłądach tak bohaterstwa, jak i nikczemności wobec Żydów na Limanowszczyźnie, które przypominamy na fali dyskusji wokół kontrowersyjnej ustawy.
Jan Semik – pierwszy Polak zabity przez Niemców za pomoc Żydom?
Historię Jana Semika można poznać m.in. dzięki świadectwie jego żony, Zofii Semik z d. Lesieckiej, o niemieckiej przemocy w Limanowej, które zostało przytoczone w publikacji na temat działań tzw. grup operacyjnych hitlerowskiej policji bezpieczeństwa (Einsatzgruppen) na terenie Polski. Książka „War, Pacification, and Mass Murder, 1939: The Einsatzgruppen in Poland” ukazała się w 2014 r.
Wdowa po Janie Semiku wspominała, że przed wybuchem II wojny światowej mieszkała w Limanowej ze swoim mężem i czworgiem dzieci. Jak można przeczytać, Jan Semik był kominiarzem, choć według innych źródeł miał on być pracownikiem poczty. Z chwilą rozpoczęcia wojny powierzono mu pełnienie funkcji zastępcy burmistrza Limanowej. Na początku września, po wkroczeniu do Limanowej, Niemcy weszli do domu Semików. Jak wspomina żona Jana Semika, było ich sześciu, ubrani byli w zielone płaszcze z czarnymi naramiennikami i czapki z daszkiem z czaszkami. - Niemcy mieli listę mieszkańców Limanowej, a na jej górze znajdowało się nazwisko mojego męża. Pozostałe nazwiska należały do Żydów, bogatych rzemieślników i przedsiębiorców (…) - czytamy w publikacji.
W „Almanachu Sądeckim” w 2002 roku zabójstwo Semika zostało opisane przez Michalinę Elżbietę Bulandę. Wymienia ona również nazwiska kilku Żydów, którzy zginęli wraz z Polakiem: Blech, Rosenberg, Stern, Kupfenberg, Lejbijas, Padawer. Według autorki, Żydzi i Semik zostali aresztowani, w nocy odbył się nad nimi sąd, wyrokiem którego skazano ich na śmierć, a już następnego dnia zostali wywiezieni autem ciężarowym i rozstrzelani w kamieniołomie w Mordarce.
- Po tej egzekucji blady strach padł na mieszkańców miasta; nikt nie odważył się zbliżyć do miejsca egzekucji. W końcu żona Semika przemogła obawy i pierwsza dotarła do kamieniołomu, skąd zabrała ciało męża i powiozła je do Limanowej wynajętą furmanką. Przy okazji stwierdziła, że jeden Żyd żyje, ale jest ranny. Ranny prosił kobietę, aby wynajęła furmankę, którą mógłby dotrzeć do rodziny w Pisarzowej. Semikowa uczyniła zadość jego prośbie, niestety ranny zmarł z upływu krwi - pisała Michalina Elżbieta Bulanda. Z jej relacji wynika, że Jan Semik został rozstrzelany za to, że „po opuszczeniu miasta przez policję i urzędy uzbroił się i pozostał na straży obywatelskiej Limanowej”.
Nazwisko Semika pada także w innych publikacjach. Wymienia go m.in. Tomasz Piotrowski w książce „Poland's Holocaust”. Jak pisał w jednym ze swoch numrów tygodnik „Wprost”, z badań przeprowadzonych na początku lat 60. przez Szymona Datnera wynika, że za ukrywanie Żydów Niemcy zamordowali 343 Polaków, w tym 64 kobiety i 42 dzieci. Tyle że życiem płacili nie tylko ci, którzy ukrywali, ale wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób próbowali Żydom pomóc. W tym kontekście jako pierwsze pada nazwisko Jana Semika z Limanowej, który miał wstawić się za lżonymi przez Niemca Żydami.
Większość źródeł podaję za datę jego śmierci dzień 7 września 1939 roku, co może oznaczać, że mieszkaniec Limanowszczyzny może być pierwszym w historii Polakiem zgładzonym za pomoc Żydom.
Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata – rodzina Sikoniów z Łukowicy
Za pomoc Żydom w czasie II wojny światowej Instytut Yad Vashem nadaje tytuły Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. Jest przyznawany osobom nieżydowskiego pochodzenia z całego świata. Do tej pory honorowe odznaczenie państwa Izrael otrzymało ponad 26 tys. osób, w tym ponad 6 600 Polaków. Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN zaznacza jednak, że liczba ta nie oddaje w pełni skali zjawiska udzielania pomocy Żydom w okupowanej Polsce, wielu ratujących wciąż pozostaje nieznanych.
W gronie 6 600 polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, są również mieszkańcy Limanowszczyzny. Tytułem uhonorowano Sikoniów z Łukowicy: Zofia Sikoń – matka (1904 – 1971), Anna Pasek z d. Sikoń – córka (1926 – 2009) oraz Stanisław Milczyński – syn (1930 – 2006), którym tytuły przyznano w maju 2000 roku.
Historie rodziny, która w swoim domu w Łukowicy przed Niemcami ukrywała pięcioro Żydów (ukrywający się to: Helena Alt z d. Brandel-Buchbinder, Józef Holer, Kazimierz Brandel-Buchbinder, Genowefa Brandel-Buchbinder i Władysław Brandel-Buchbinder) została przedstawiona na stronie Muzeum Historii Żydów Polskich.
Zofia Sikoń pochodziła z Biczyc, a do Łukowicy przeprowadziła się za mężem, który poźniej ją porzucił. Mieszkała z dziećmi: córką Anną i synem Stanisławem. Po wojnie Zofia pozostała w Łukowicy, a jej dzieci zamieszkały w Nowym Sączu: Stanisław pracował jako mechanik, Anna została krawcową.
Uratowana przez Sikońów rodzina Brandel-Buchbinder prowadziła przed wojną mleczarnię w Biczycach. Mieli dwie krowy, niewielkie pastwisko, wyrabiali masło i koszerny ser na handel. W getcie w Nowym Sączu rodzeństwo Brandel-Buchbinder utrzymywało się sprzątając. Kiedy w sierpniu 1942 roku Niemcy rozpoczęli likwidację getta, masowo mordując i wywożąc do obozów Żydów, siostry Helena i Genowefa uciekły przebrane za chłopki, ich brat Kazimierz zbiegł z pracy w Chełmcu, jakimś cudem wydostał się drugi brat – Władysław. Zwrócili się o pomoc do sąsiadów Ruchałów, z którymi przed wojną dzielili po połowie jeden budynek. Jan Ruchała zaprowadził uciekinierów do kuzynki – Zofii Sikoń.
Ratujący i ukrywający się biedowali potwornie. Plony z hektarowego poletka – zboża, ziemniaki, kapusta – były niewystarczające. Sikoniowie korzystali z pomocy sąsiadów, bywało, że kradli kury, latem zbierali owoce lasu. Anna, która pracowała w polu u Niemca mieszkającego we wsi, podbierała, co mogła. Żydzi pomagali w gospodarstwie, ale starali się nie rzucać w oczy. W obejściu przygotowali dwie kryjówki, bunkier w komórce przy kuchni oraz schowek wewnątrz chałupy. W marcu 1943 roku zmarła chora na gruźlicę Genowefa. Zaziębiła się, kiedy przeczekiwała poza domem niespodziewaną wizytę członka komitetu mieszkańców Łukowicy współpracujących z Niemcami. Ciało zakopano po kryjomu w lesie. Rodzeństwo wyszło z ukrycia w drugiej połowie stycznia 1945 roku. Po latach emigrowali do Australii i Kanady.
Kat Mszany Dolnej – Władysław Gelb
Władysław Gelb nazywany 'katem Mszany Dolnej', był sadystycznym burmistrzem miasta z czasów II wojny światowej. Gdy doszedł do władzy, za wszelką cenę chciał zrobić duży majątek, wymuszając na Żydach okup w postaci dolarów, złota i biżuterii. Poza tym, Gelb codziennie kierował żydowskie kolumny robocze do różnych prac.
- Gelb od czasu do czasu żądał od Żydów okupu wyznaczając przy tym krótki termin. W takiej sytuacji zwracali się oni do bogatszych obywateli katolików prosząc ich o pomoc. Nigdy nie odmówiono im pomocy, nie licząc zresztą na zwrot tych kwot - wspominał Aleksander Kalczyński.
Przed wyruszeniem kolumn do pracy, Władysław Gelb zarządzał męczącą gimnastykę, zmuszając ludzi do przysiadów, padnięć i jego sławnych „rollen”. - Kto padł z wyczerpania, tego kazał oblać wodą. Nad pracującą kolumną m.in. czuwał Józef (Pajdzik). Był przekupiony – zatem wódki mu nie brakowało, więc upijał się do nieprzytomności i szybko zasypiał. Często jednak dostawał furii i katował ludzi. Po upadku Francji Gelb, jak i miejscowi volksdeutche byli przekonani, że postawili na dobrą kartę i teraz należy im się nagroda, mogą zatem bezkarnie rabować mienie obywateli Polaków i Żydów. Najpierw jeszcze rozrabowali olbrzymie składy drewna, zajęły się tym firmy austriackie. Sklepy i magazyny rabowali indywidualnie volksdeutche - czytamy we wspomnieniach Kalczyńskiego.
Gelb wprowadził też – być może jako pierwszy w historii – obowiązkowe dla Żydów w Mszanie Dolnej oznakowanie. Były to żółte pasy - szmaty, którymi musieli się obwiązywać Żydzi. Po roku zastąpiono pasy gwiazdą Dawida, obowiązującą w całej Guberni. Mieszkania żydowskie były przeludnione uciekinierami z innych miast. Pomimo tego Gelb skonfiskował kilkanaście mieszkań dla swych pupili zagęszczając pozostałe nieprawdopodobnie.
Prawie wszyscy Żydzi mszańscy zgolili brody i pejsy, pragnąc uniknąć stałych szykan. Z myślą o Niemcach, Gelb utworzył „teatr żydowski” - ściągnął po kilku chorych starców z łóżek, którzy nigdzie nie wychodzili z domów, więc zachowali brody i pejsy. Kazał im ubranym w czarne chałaty, białe pończochy, jarmułki oraz lisice, tańczyć i śpiewać przed Niemcami, zazwyczaj pijanymi i rozbawionymi.
19 sierpnia 1942 roku Gelb nakazał wszystkim Żydom zdolnym do pracy, a także chorym i dzieciom, zebrać się na placu w Olszynach. Tam czekało na nich gestapo z Nowego Sącza. Wszystkim zebranym na placu kazali położyć się twarzą do ziemi, następnie odliczyć do pięćdziesięciu. Z każdej pięćdziesiątki wybierano po kilku zdolnych do pracy, resztę w szeregu popędzono na wzgórze zwane „Pańskim”. Tam czekał przygotowany olbrzymi dół – grób. Po przypędzeniu grupy nad wykopaną jamę kazano im się rozebrać i rozpoczęła się rzeź.
- Siostry Weissenbergerówne i stary Frey stawiali opór. Pomocnicy katów „junacy” (niestety Polacy) dowlekli ich nad brzeg dołu. W tej masakrze zamordowano także parę rodzin katolickich pochodzenia żydowskiego m.in. inżyniera Emila Rosenstocka, któremu Gelb przyrzekł, że nic mu się złego nie stanie o ile przyjdzie na plac zbiórki. Tak samo obiecywał Annie Śliwińskiej, Gotlibowi z żoną i ich dwojgu małym dzieciom - pisał Kalczyński. - Wieczorem w restauracji urządzono zabawę dla morderców-esesmanów. Ściągnięto kilka młodych dziewcząt z miasta do obsługi i tańca. Obywatel mszański K. wygłosił mowę dziękując esesmanom za ostateczne zlikwidowanie Żydów w Mszanie. Na ścianie w lokalu widniał napis „Mszana wolna od Żydów”. Jednak kilku Żydów uciekło w góry (jeden z nich został schwytany i doprowadzony do żandarmerii). Z pogromu cudownym przypadkiem uratowało się również troje małych dzieci. Wykopały sobie norę w lesie na Starych Wierchach i w tym schronie mieszkały. Jakiś zwyrodnialec wywlókł je ze schowka i zastrzelił, usprawiedliwiając się tym, że przez nie mogły ucierpieć pobliskie osiedla, gdzie je żywiono. Było również i tak, że z narażeniem życia paru gazdów przechowywało Żydów przez kilka miesięcy lub do końca wojny. Byli wśród nich Kasper Zapała z Lubomierza, Władek Wacławik6, Fredek Wcisło i inni - wymieniał.
Nikt nie wie, co później stało się z Władysławem Gelbem. Prawdopodbnie uniknął kary za popełnione zbrodnie i po wojnie przebywał poza granicami kraju.
Stanisław Adamczyk - nie ugiął się pomimo tortur
Stanisław Adamczyk z Lubomierza w czasie okupacji pomagał ludności żydowskiej, dostarczając żywność. Został zatrzymany przez burmistrza Mszany Dolnej – Władysława Gelba. Podstawą aresztowania było obwieszczenie wydane przez Hansa Franka o karze za jakąkolwiek pomoc udzielaną Żydom. Maria Stożek, mieszkanka Mszany Dolnej, zeznawała że wiosną w 1943 roku usłyszała krzyki i jęki dochodzące od strony więzienia mieszczącego się w budynku sądu. Ukryła się w pobliżu, by sprawdzić, co się dzieje. Była naocznym świadkiem przesłuchania i tortur, jakich doświadczył Adamczyk. - Widziałam, że za nogi na orczyku podciągano go pod sufit i opuszczano na dół, bito go przy tym. Słyszałam krzyki bitego i odgłosy uderzeń. Słyszałam, jak mówił: »zabijcie a nie przypalajcie«, zrozumiałam, że muszą go przypalać żelazem - wspominała.
Władysław Gelb, burmistrz-kat, osobiście prowadził śledztwo gdyż chciał uzyskać nazwiska partyzantów i osób ukrywających Żydów. - Widziałam Gelba w tym pokoju i jeszcze dwóch mężczyzn, których nie rozpoznałam. Widziałam, jak Gelb bił. Bił na zmianę z dwoma pozostałymi - przyznała Maria Stożek. Stanisław Adamczyk pomimo tortur nie ugiął się: „leżał na pryczy, był potwornie zmasakrowany, całe ciało było obrzmiałe, sine, oczy zakrwawione”. Zmarł z wycieńczenia.
Zobacz również: