20°   dziś 22°   jutro
Sobota, 18 maja Eryk, Feliks, Aleksander, Jan, Alicja, Edwin

Afryka 2x2 – rowerowa podróż poślubna

Opublikowano 06.11.2015 13:30:03 Zaktualizowano 04.09.2018 16:31:02

Ela Wiejaczka i Tomek Budzioch to małżeństwo, które równie mocno jak siebie nawzajem kocha Afrykę i jazdę na rowerze. Co z tego wynikło? Magiczna podróż przez jedenaście krajów Afryki, z której przywieźli nie tylko cudowne wrażenia, ale i poczucie, że „razem na zawsze” jest w ich przypadku przysłowiowym strzałem w dziesiątkę

- Dlaczego Afryka? I dlaczego rower?

Elżbieta: Afryka – bo kocham ten kontynent i zupełnie nie umiem wytłumaczyć dlaczego. Rower – bo lubi go mój mąż. Żadne z nas nie pamięta, jak i kiedy wpadliśmy na taki pomysł, żeby to połączyć i zdecydować się na rowerowy – a przy tym tak długi – wyjazd do Afryki.

- To karkołomne połączenie jakoś do intymności nocy poślubnej nie przystaje.

E: Noc poślubną spędziliśmy w kraju, ponieważ do Afryki polecieliśmy dopiero pół roku po ślubie. Żadne z nas nie jest typem plażowicza, obydwoje woleliśmy coś zobaczyć i przeżyć niż opalać się w Egipcie. Obydwoje też uważamy, że na plażowanie zawsze jest czas, a możliwość wygenerowania pięciu miesięcy wolnego, może się tak szybko nie powtórzyć. Na szczęście pracujemy zleceniowo, więc nie musieliśmy nikogo prosić o urlop. Plażowanie też nie wymaga tak wiele wysiłku jak codzienne pedałowanie, uznaliśmy więc, że na tradycyjny miesiąc miodowy jeszcze kiedyś pojedziemy, a teraz zrobimy „coś innego”…

Warunki spartańskie, zakwasy, odciski, zmęczenie a do sprzeczki małżeńskiej czasem wystarczy drobiazg...

E: Tomek jest przyzwyczajony do rowerowych warunków spartańskich, ponieważ jechał w 2010 r. przez dwa miesiące w Himalajach indyjskich. Ja w ramach pracy często wchodzę na Kilimandżaro, co za każdym razem oznacza brak kąpieli przez sześć dni i duży wysiłek podczas ataku szczytowego. Obydwoje więc do wysiłku i zmęczenia jesteśmy przyzwyczajeni, przyznam jednak, że zmęczenie rowerowe było dla mnie nowością. Bolały mnie zupełnie inne partie mięśni, a zakwasy i odciski towarzyszyły całymi tygodniami, ponieważ pod koniec podróży nie mieliśmy już czasu na wypoczynek. Przez pięć tygodni jechaliśmy dzień w dzień… Co najśmieszniejsze, nie jestem żadną rowerzystką! Przed podróżą poślubną przez całe dotychczasowe życie zrobiłam na rowerze może 500 km! A w Afryce przejechałam ponad 800 km w dwa tygodnie.

Kłótnie oczywiście się nam zdarzały, ale o rzeczy, które w domu nigdy nie byłyby bodźcem do sprzeczki. Ja na przykład złościłam się o wodę. Tomek uważał, że nie trzeba jej wozić za dużo na zapas, bo to nieekonomiczne, a ja dostawałam białej gorączki, kiedy miałam w bidonie mniej niż litr.

Jak już doszło do konsensusu „Afryka ale na rowerze” trzeba było pomyśleć o sfinansowaniu wyprawy. Wam udało się pozyskać sponsorów. Jak?

E: Szczerze mówiąc na początku w ogóle nie myśleliśmy o szukaniu sponsorów. Mieliśmy odłożonych trochę pieniędzy i liczyliśmy na to, że uda nam się wszystko opłacić. Zresztą w trakcie naszej podróży jeden raz się rozdzieliliśmy – ja poleciałam do pracy na Madagaskar (zarabiać na nasze powrotne bilety), a Tomek popedałował sam do Botswany. Mąż nawiązał kontakt z niemiecką firmą, której kiedyś sprzedał zdjęcia, i w ten sposób dostaliśmy cały komplet sakw na wyjazd. W czasie, kiedy przygotowywaliśmy się do wyprawy, spotkałam przypadkiem koleżankę pracującą w „Gazecie Gorlickiej” i opowiedziałam jej krótko o naszym pomyśle. W ten sposób pojawił się pierwszy artykuł, a my pomyśleliśmy, że skoro mamy za sobą jakieś media, to moglibyśmy poszukać sponsorów. Dopiero wtedy napisaliśmy maile w sprawie mat, śpiworów, czytnika ebooków. Na pewno, gdybyśmy poświęcili temu więcej czasu, efekty byłyby lepsze.

Wiele par twierdzi, że małżonka poznaje się dopiero po kilku miesiącach mieszkania razem. Wy zafundowaliście sobie sprawdzian nieporównywalnie większego kalibru. Czego się o sobie nawzajem dowiedzieliście? Jakie mocne i słabe strony wyszły podczas podróży?

E: Pierwsze zdanie wywołało mój uśmiech. Przypomniałam sobie koleżankę, która – jeszcze przed ślubem – zapytała nas, czy mieszkaliśmy wcześniej razem, a po naszej negatywnej odpowiedzi pokiwała z litością głową. Nie wróżyła nam łatwych początków. A tu niespodzianka – mieszkanie razem okazało się wspaniałe i żadne z nas nie odczuwało dyskomfortu. Fakt, że nie spędzamy ze sobą „standardowej” ilości czasu, bo ciągle któreś z nas jest poza domem. Więc może w ramach „wspólnego mieszkania” wymyśliliśmy sobie taką podróż poślubną?

Muszę przyznać, że mój mąż przez cały wyjazd okazywał mi moc cierpliwości, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna. Tę cechę znałam jednak wcześniej, myślę wręcz, że właśnie dzięki niej zostałam jego żoną. Byłam znacznie słabszym członkiem naszego teamu. To ja pierwsza nie miałam siły, to ja potrzebowałam więcej snu i stawałam się nieznośna, kiedy dokuczał mi głód, czyli dość często. Dostałam więc łatwiejsze i krótsze zadania w naszym mobilnym gospodarstwie. Wieczorem rozkładałam namiot, wyjmowałam maty i śpiwory i mogłam położyć się, żeby odpocząć, podczas gdy Tomek siedział nad kuchenką przygotowując ciepły posiłek. Ciężko powiedzieć, że odkryłam jakieś jego złe strony, ale mogę wyliczyć, czym mnie podczas wyjazdu denerwował. Zapominaniem o myciu rąk (a to w Afryce może się kiepsko skończyć), o bilharcjozie, którą można się zarazić w jeziorach i o smarowaniu się kremem z filtrem czy używaniu repelentu na komary. I jeszcze tym, że kiedy ja padałam, on już planował rowerowe wycieczki wokół Tatr!

Tomek: - Wbrew temu, co moja żona sama o sobie powiedziała, jest osobą niezwykle silną i zdeterminowaną. Mimo wielu kryzysów na trasie związanych z ogromnym wysiłkiem, brakiem wody, poważnymi problemami ze znalezieniem czegoś do jedzenia, nigdy się nie poddała. Szczególną dumą napawa mnie fakt, że przejechaliśmy całą trasę bez korzystania z podwózek samochodami czy autobusami, a zaznaczyć muszę, że moja żona przed tym wyjazdem niemal w ogóle nie jeździła na rowerze. Elżbietka okazała się świetną negocjatorką. Z niezrównanym uporem i zawziętością potrafiła targować się o ceny produktów i usług często zawyżanych wielokrotnie. Ma kapitalny dar nawiązywania kontaktów i rozmawiania z przygodnie spotkanymi ludźmi – w czym bardzo pomaga jej znajomość kilku języków, także nieodzownego w naszej podróży suahili. Co do słabych stron to raczej trudno znaleźć coś istotnego. Jedyne rzeczy, które przychodzą mi do głowy, to fakt, że moja żona stawała się bardzo nerwowa, gdy była głodna lub zostało nam mało wody do picia. Aha… i jeszcze kiedy dłużej niż dwa dni nie umyła sobie głowy.

Jaką Afrykę przywieźliście ze sobą z podróży? Co Wam najbardziej utkwiło w pamięci? Jakie kraje odwiedziliście?

E: Afrykę trochę lepiej rozumianą. Ja sama od kilku lat spędzam na Czarnym Lądzie dużo czasu, głównie ze względu na pracę. Czytam o niej, dyskutuję, ale nic z tego nie da się porównać do „studiów terenowych”, jakie przeprowadziliśmy podczas podróży. W pracy poznaję ludzi związanych z turystyką, robiących biznes, gorzej lub lepiej radzących sobie w życiu. Podczas naszej podróży spotykaliśmy osoby zupełnie przypadkowe, ludzi bez pracy, spędzających całe dnie na piciu piwa bananowego, kobiety o świcie idące w pole, dzieci w łachmanach. Patrzyłam na biedne chatki w Burundi z myślą: Tam nie ma ani jednej książki, na ich mieszkańców: Oni nigdy nie spróbują tortu. To było miesiąc przed ślubem mojej kuzynki i marzyliśmy o takich słodkościach, zdając sobie jednocześnie sprawę, że są one zupełnie nieznane w niektórych częściach świata. Zdążyłam się na tym wyjeździe pozłościć na Afrykę i Afrykańczyków, ale i tak już tęsknię i chciałabym tam wrócić. Wspomnień mam mnóstwo, ale najważniejsze dotyczą spotkań z ludźmi. Przejechaliśmy razem Namibię, Zambię, Zimbabwe, Mozambik, Malawi, Tanzanię, Burundi, Rwandę, Ugandę i Kenię. Tomek pojechał sam do Botswany w czasie, kiedy ja byłam na Madagaskarze.

T: - W przeciwieństwie do mojej żony ta podróż była dla mnie pierwszym spotkaniem z Afryką i co do przyrody i krajobrazów utwierdziłem się w tym, co wyniosłem z książek i filmów ukazujących ten kontynent. Poza w znacznej części pustynną Namibią, reszta odwiedzonych przez nas krajów to tereny o niespotykanej urodzie, soczyście zielone, z doskonałym klimatem i bardzo żyznymi glebami. Spotykani ludzie, oprócz nielicznych wyjątków, okazywali się niezwykle gościnni, pomocni i serdeczni. Zaskoczeniem natomiast był fakt, że ci wszyscy ludzie w tak minimalnym stopniu wykorzystują ogromny potencjał gospodarczy miejsc, w których żyją. Afryka kojarzyć mi się już chyba zawsze będzie jako bogaty ląd biednych ludzi.

Zdjęcia z arch. Elżbiety Wiejaczki i Tomasza Budziocha

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Afryka 2x2 – rowerowa podróż poślubna"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]