10°   dziś 7°   jutro
Wtorek, 26 listopada Delfina, Sylwester, Konrad, Leonard, Leon, Lesława

Radiowiec, który bije się z poetami

Opublikowano 24.05.2015 14:14:19 Zaktualizowano 04.09.2018 16:33:10 TISS

Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania artysta. Mówią, że jest jednym z lepszych slamerów na południu Polski. Mikrofon to jego nieodłączny atrybut. Nie rozstaje się z nim nawet po pracy. Na co dzień można go usłyszeć w Radiu RDN Nowy Sącz, wieczorami gości na przeróżnych scenach muzycznych i nie tylko. Rozmawiamy z 32-letnim JAKUBEM WĘGRZYNEM.

– Drzemie w Tobie ogromna potrzeba artystycznego wyżycia się. Śpiew, teatr, slam. Zacznijmy od śpiewu…
– W moim domu wszyscy byli muzykalni. Każdy grał na jakimś instrumencie albo śpiewał. Też próbowałem coś podśpiewywać, chociaż dziś zdecydowanie bardziej wolę rapować albo melorecytować. Mam nie najgorszą barwę głosu – tak mi przynajmniej mówią – a umiejętności się nabywa. To kwestia ćwiczeń. Już w liceum miałem kapelę. Nazywała się „Dyskurs”. Tam właśnie rapowałem i próbowałem śpiewać. Odnieśliśmy nawet mały sukces, wygrywając Festiwal Młodych Talentów organizowany przez I LO w Nowym Sączu. A dodam tylko, że ja byłem uczniem II LO. Ta przygoda zakończyła się, kiedy wyjechałem na studia do Lublina. Pod koniec nauki zaprzyjaźniłem się z muzykami jazzowymi i próbowałem robić projekty poetycko-muzyczne.

– Z Lublina przeniosłeś się do Krakowa. Kilka lat pracowałeś jako aktor w teatrze obwoźnym…
– Dokładnie trzy lata. Najpierw były to teatrzyki, które jeździły po szkołach, potem trochę lepsze teatrzyki, które jeździły po domach kultury, gdzie miałem okazję grać z profesjonalnymi aktorami. Zwieńczyłem to wszystko występem w spektaklu tarnowskiego teatru. Zagrałem główną rolę w sztuce „Tlen” Iwana Wyrypajewa. Gra w profesjonalnym teatrze była moim wielkim marzeniem. Udało się, ale na razie odstawiłem teatr na bok.

– Sztuka odniosła spory sukces…
– Graliśmy ją przez cały sezon na udergroundowej scenie, czyli takiej, gdzie przychodzi bardziej „wytrawny” widz. Spektakl dostał nagrodę „Temi” za reżyserię. Zagrałem tam z Zosią Zoń, która uczy aktorstwa w jednej ze szkół w Krakowie.

– W międzyczasie można Cię też było zobaczyć na szklanym kranie.
– Zadebiutowałem jeszcze za czasów pobytu w Lublinie. Mój brat nakręcił film „Dziewiąty dołek”, taki fabularyzowany dokument. Można go było zobaczyć najpierw w TVP Kultura i w TVP 1. Później zrobiliśmy drugi film – „Wybraniec”, który jak mówią: mój brat – reżyser i drugi brat – operator – średnio się udał, więc odpuścili sobie jego promowanie. Ludzie zobaczyli go raptem na paru festiwalach. I na tym się skończyło. Nieco ponad rok temu nakręciliśmy kolejny film – „Historia kobiety”. Wydaje mi się, że będzie to strzał w dziesiątkę. Osoby, które go widziały, mówią, że ten film mocno się przeżywa. Mam nadzieję, że pojawi się w kinach.

– Zagrałeś w nim główną rolę ze swoją teatralną koleżanką Asią Zoń.
– Dobrze nam się grało w teatrze, więc postanowiliśmy z braćmi, że ta właśnie aktorka będzie idealną partnerką. Świetnie sobie radziła. Kamera w filmie skupia się właściwie na niej.

– Kolejna pasja – slam.
– Piszę wiersze od najmłodszych lat, ale dopiero w Lublinie przygoda z poezją zamieniła się w coś poważnego. Zacząłem publikować w ogólnopolskim piśmie „Akcent”, miałem też swoje wieczorki poetyckie. Byłem bardzo niepokornym poetą i zawsze miałem ochotę rywalizować z autorami ze starszego pokolenia. Któregoś razu wyzwałem na pojedynek Marcina Świetlickiego z zespołu Świetliki. Powiedział mi wówczas: – Nie ze mną się mierz, ale ze slamerami z Warszawy. I tak zrobiłem. Zorientowałem się, co to jest slam – a są to pojedynki poetów, w których publiczność decyduje, który tekst jest najlepszy, a nie krytycy – i bardzo mi się to spodobało. Regularnie zacząłem je wygrywać i wygrywam do dziś w Krakowie – w tym roku już dwa razy – i Warszawie. Poza tym są z tego pieniądze. Slam to forma, w której poeta może sprawdzić, czy jego tekst działa, czy tekst, który napisał, może coś zmienić w drugim człowieku.

– Skąd w takim razie decyzja, żeby wrócić do Nowego Sącza?
– Cały czas zadaję sobie to pytanie [śmiech]. Chyba zmęczył mnie Kraków i nie chciało mi się już tam mieszkać. To miasto, w którym wiele się dzieje, niemniej w którymś momencie wydało mi się skostniałe. Wszystko jest tam poukładane i pozapinane na ostatni guzik. Wróciłem do Nowego Sącza, żeby złapać wiatr w żagle. Zawsze, kiedy tu przyjeżdżałem, choć na chwilę, to wracałem do Krakowa czy Lublina naładowany energią. Spędziłem w Nowym Sączu pół roku i stwierdziłem, że zostaję.

– Dla Ciebie nie była to przepaść kulturalna? Kraków to duże miasto, w którym ciągle coś się dzieje. W Nowym Sączu jednak nieco mniej.
– Nie mam już tak wielkiego parcia, by odkrywać nowe postaci. Mam sporo kontaktów w Lublinie i Krakowie. Do mojego studenckiego miasta jeżdżę raz w roku na tydzień na festiwal, w Krakowie pojawiam się raz w miesiącu. Bywam też w Tarnowie, więc jestem nasycony kulturalnie. W Nowym Sączu natomiast odkryłem fajne środowisko skupione choćby wokół Małej Galerii. Doszedłem do wniosku, że ta przepaść kulturalna nie jest aż tak duża, że jest to tylko kwestia liczb. Na przykład w Krakowie, w tak dużym mieście jest zaledwie kilkanaście osób, które interesują się tym, co ja, czyli stykiem poezji z innymi sztukami. Po latach doszedłem do wniosku, że mogę żyć w każdym mieście i robić to, co chcę.

– Jak trafiłeś do mediów? Przypadek czy cel zamierzony?
– Skończyłem socjologię ze specjalizacją media elektroniczne. Miałem praktyki w radiu i chciałem spróbować choć raz pracy w zawodzie. Dopiero w Nowym Sączu dostałem taką szansę w Radiu RDN Nowy Sącz. To fajna praca choć nie ukrywam, że czasem jest trudno. Mam swoje przemyślenia, ale wiem, że to dla mnie najlepszy zawód. Jestem osobą, którą interesuje dosłownie wszystko. Kimś, kto para się wieloma dziedzinami. Radio mnie nasyca. Każdego dnia spotykam nowych ludzi. Mam dostęp do osób związanych z kulturą, urzędników, polityków. Co dzień zajmuję się innym tematem. Czuję, że się rozwijam. Nie miałem tego ani w domu kultury, ani w teatrze. Mam porównanie i dopiero teraz widzę, że aktorzy są nudni. Ograniczają się tylko do swojego fachu i rzadko interesują się czymś innym poza swoją pracą. Malarze, z którymi miałem styczność, ciągle mówią o malarstwie. Media są jedynym miejscem, gdzie czuję interdyscyplinarność. Lubię różnorodność i to, że co dzień mam do czynienia z czymś nowym…

– Poza radiem RDN Nowy Sącz, można Cię gdzieś usłyszeć?
– Z Bartkiem Wójsem realizujemy projekt, który na razie nazywa się po prostu Kuba Węgrzyn i Bartek Wójs. Teksty, które wykonuję pochodzą ze slamów bądź z publikacji w pismach ogólnopolskich. Zagraliśmy już na „domówce u Róży” w Nowym Sączu. Pojawiło się już tam wiele znanych kapel jak: Koniec Świata czy Zabili mi Żółwia.

– Chciałbyś wydać płytę?
– To moje marzenie. Płyta z poezją melorecytowaną. W Polsce to nisza. Na krajowym rynku muzycznym nie ma poezji, która byłaby nowoczesna, która by nie przypominała Przemysława Gintrowskiego czy Jacka Kaczmarskiego. Wszystkie wieczorki poetyckie, na które chodzę, tak właśnie brzmią. Chciałbym zaproponować coś nowego, coś czego jeszcze nie było, czyli: hip-hop, poezję śpiewaną, melorecytację, slam, poetycki rock w stylu Comy. Z Bartkiem chcemy to wszystko połączyć i oddać ducha czasu poezji śpiewanej.
Rozmawiała Marta Tyka
Fot. Paweł Topolski

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Radiowiec, który bije się z poetami"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]