0°   dziś 4°   jutro
Sobota, 23 listopada Adela, Klemens, Klementyna, Felicyta

Czytając „Szwejka”, uczyłem się czeskiego

Opublikowano 02.05.2015 19:32:09 Zaktualizowano 05.09.2018 07:30:05 TISS

Rozmowa z Antonim Kroh, tłumaczem powieści Jaroslava Haška wcześniej znanej pod tytułem „Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej”. Z okazji 100-lecia wstąpienia Haška do wojska wydawnictwo Znak wznowiło wydanie

NOWOŚCI WYDAWNICZE/LUDZIE. - Dzieł literatury światowej jest ogromnie wiele. Nie uda się wszystkich przeczytać. Jeśli jednak ktoś chce się oderwać od otoczenia, bo szef go gnoi, bo kocha nieszczęśliwie, bo ma same niepowodzenia, to niech pozna bohatera, który ma to wszystko gdzieś – mówi w rozmowie z nami sądeczanin Antoni Kroh, tłumacz powieści Jaroslava Haška wcześniej znanej pod tytułem „Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej”. Z okazji 100-lecia wstąpienia Haška do wojska wydawnictwo Znak wznowiło wydanie „Losów dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej”.
- Czytelnicy zaakceptowali zamianę kultowego „wojaka” [według tłumaczenia Pawła Hulka Laskowskiego z lat 30. ub. wieku] na „żołnierza”?
- Nie wiem, jak tu zostało to przyjęte, niemniej w Pradze spodobało się. W każdym tłumaczeniu chodzi przede wszystkim o precyzję, a nie dokładność. Chodzi o przełożenie realiów, atmosfery i intencji autora. Tego oczywiście nie da się zrobić w stu procentach. „Voják” znaczy „żołnierz”, w języku czeskim słowo to nie ma ironicznych konotacji. Po polsku „wojak” kojarzy się jednak z ofermą, ciapą. Mnie chodziło o to, aby w miarę wiernie zbliżyć się do oryginału. Poza tym trzeba tłumaczyć „czasu wojny światowej”, bo powieść liczy cztery tomy i akcja żadnego nie dzieje się na wojnie, a jedynie na jej zapleczu. Z kolei tytułowe „losy” nie wyrugują „przygód”. Nie mam jednak takich ambicji. Żeby być precyzyjnym tak przetłumaczyłem - po czesku „osudy” to właśnie „losy”. Jeśli ktoś siedzi w więzieniu, grozi mu wyrok śmierci, gryzą go wszy to trudno mówić o... przygodach.
- Po co był potrzebny nowy przekład?
- Od śmierci Haška minęło ponad 80 lat. A więc wiele pojęć się zestarzało i trzeba je objaśnić na nowo, co uczyniłem. I po to głównie był potrzebny nowy przekład.
- Objaśnia Pan nie tylko słowa, ale i rzeczywistość. Pana przekład jest pełen przypisów.
- Każde pokolenie ma swój alfabet, swój system czy język i po prostu nie rozumie, co mówi dziadek. Za moich czasów, kiedy granica w Beskidzie Sądeckim była nieprzekraczalna i pójście na borówki w okolice słowackiego Popradu mogło spowodować zamknięcie na kilka tygodni w areszcie, to dla człowieka młodego jest to niepojęte. Tak samo dla mojego pokolenia było niepojęte, że można wsiąść wieczorem do pociągu w Krakowie, rano pójść do opory we Wiedniu, wieczorem wrócić pociągiem do domu, a następnego dnia być w pracy. Dziś to nic nadzwyczajnego, ale przez prawie całe moje życie było to nieosiągalne. Takie rzeczy trzeba wyjaśniać. Przez te przypisy, mam nadzieję, uda się bliżej poznać epokę.
- Kiedy Pan po raz pierwszy sięgnął po powieść Jaroslava Haška? Co Pana najbardziej ujęło?
- To co mnie szczególnie ujęło to żywy, plebejski język. Po raz pierwszy przeczytałem Szwejka w latach młodości, prawie 40 lat temu. Przez książkę uczyłem się języka czeskiego. Kiedy używałem go w kulturalnym towarzystwie w Pradze, to się ze mnie śmiano i stale poprawiano. Gdyby nauczycielka języka czeskiego wzięła ten tekst, zużyłaby kilka czerwonych długopisów. To tak jakby po polsku napisać: „Poszłem bez most”. I tak w czterech tomach. To, że tak w ogóle można, urzekło mnie najbardziej.
- Jak długo zajęła Panu praca nad tekstem?
- Gdy przeczytałem książkę po raz pierwszy, po czesku, zachwyciłem się, zauważyłem różne niuanse. Byłem ciekaw, jak polski tłumacz sobie z nimi poradził. Przeczytałem po polsku i stwierdziłem - źle sobie poradził. Postanowiłem zabrać się do pracy, jednak długo nie mogłem przekonać wydawnictwa do pomysłu nowego przekładu. Odłożyłem to na lata, ale miłość nie wygasła. Kilka lat temu, siedząc przy winie z przyjacielem, dowiedziałem się, że Znak wydaje nową serię tłumaczeń. I tak nawiązałem współpracę. Jednak, aby poznać epokę autora, czytałem mnóstwo lektur i opracowań. Merytorycznie do przekładu przygotowywałem się prawie 15 lat. Samo tłumaczenie zajęło dwa.
- Powieść doczekała się licznych adaptacji. Została też przetłumaczona na prawie 60 języków. Mimo że od wydania minęło prawie całe stulecie, wciąż nie traci na popularności. W czym tkwi jej fenomen?
- Szwejk jest jedną z metod ironicznego spojrzenia na rzeczywistość. Był odpowiedzią na systemy totalitarne. Najpierw włoski faszyzm, potem hitleryzm, następnie stalinizm. Był triumfem zdrowego rozsądku, radością życia bez względu na warunki. A tego rodzaju otuchy potrzeba każdemu.
- To satyra na wojnę, ale też ludzką głupotę. To przede wszystkim sprawia, że nie traci na aktualności...
- Najdokładniejsza definicja Szwejka to sens bezsensu przeciw bezsensowi sensu. Tam gdzie cały sens, cały system jest bezsensowny, tam sensowny jest człowiek, który zachowuje się bez sensu. To może tłumaczyć światową popularność tej książki.
- Ile Pana jest w „Losach dobrego żołnierza Szwejka”?
- Nie wiem. Jestem z wykształcenia etnografem, więc teksty plebejskie, ludowe, anegdoty znad piwa są mi bliskie. Ja ten krąg kulturowy kocham. Zajmuję się nim całe życie. Ale to nie oznacza, że utożsamiam się ze Szwejkiem. To byłoby uproszczenie. Nie tędy droga.
- Pisze Pan we wstępie książki: „Ogromnie kocham dobrego żołnierza Szwejka”? Za co szczególnie?
- To jest mój stary przyjaciel, od młodości. Jest z nim związanych bardzo wiele moich przeżyć. Mam przyjaciół, szwejkologów, którzy się przerzucają cytatami. Ja razem z nimi i nawet okazuje się, że nieźle mi idzie. Pewnego razu pytają: Czemu myśmy cię wcześniej nie znali. Odpowiadam, że trudno przyjechać do Pragi. Na co oni ze zdziwieniem: To ty nie jesteś Czechem? To zrobiło mi wielką przyjemność.
- Kocha Pan Szwejka tak samo jak Pragę?
- Zupełnie inaczej (śmiech), ale Pragę też kocham. Niemniej tę dawną, z lat 60. Kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłem, od razu się zakochałem. To było inne miasto niż jest obecnie [Antoni Kroh jest autorem przewodnika po Pradze – przyp.red.]. Po mieście jeździły samochody z lat 40. i 30. i przedwojenne tramwaje. Nie było wtedy tylu turystów. Teraz stare miasto jest przepełnione. Na każdym kroku turyści i pamiątki. To już nie jest moje miasto. Na rogu jednej z ulic była apteka z wyposażeniem z XIX wieku. Szukam niedawno tej apteki i okazuje się, że właścicielom kazano się wynieść. Rozglądam się za folderami, a wszystkie w różnych językach, tylko nie po czesku. Zagaduję sprzedawczynię, a ona rozpromieniona mówi: - Wreszcie jakiś Czech. Uśmiecham się: - Jednak nie Czech, a Polak. Dzisiejsza Praga stała się maszynką do zarabiania pieniędzy. Jest sztuczna. Tęsknię za moją młodością. Cudownie było w Pradze w latach 60.
- Powieść Jaroslava Haška to bez wątpienia klasyka literatury światowej. Dziś jednak coraz mniej czytamy. Co może przemówić za tym, by po nią sięgnąć? Tym bardziej po nowe wydanie...
- Dzieł literatury światowej jest ogromnie wiele. Nie uda się wszystkich przeczytać. Jeśli jednak ktoś chce się oderwać od otoczenia, bo szef go gnoi, bo kocha nieszczęśliwie, bo ma same niepowodzenia, to niech pozna bohatera, który ma to wszystko gdzieś. Kogoś, kto umie się cieszyć radością dziecka ze wszystkiego. Kogoś, kto nie trzęsie się ze strachu, co ludzie powiedzą, bo sam o sobie mówi, że jest idiotą. Powieść może nam poprawić nastrój. Mnie wielokrotnie poprawiła. Potrzeba nam w życiu zdecydowanie więcej optymizmu.
Rozmawiała Monika Chrobak
Fot. Monika Chrobak

Zobacz również:

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Czytając „Szwejka”, uczyłem się czeskiego"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]