0°   dziś 1°   jutro
Piątek, 22 listopada Marek, Cecylia, Wszemiła, Stefan, Jonatan

Droga do śmierci. Przez ciernie do gwiazd.

Opublikowano 31.10.2010 15:38:30 Zaktualizowano 05.09.2018 12:05:58

„Urodziłem się jeszcze podczas II wojny światowej. Do tej pory praktcznie nie chorowałem. Dopiero w wieku 64 lat przytrafiła mi się choroba, której boja się wszyscy. Ja też. Doszedłem do wniosku, że czas na refleksje...”

Adam Ociepka (mieszkaniec Tymbarku) zmarł w kwietniu 2008 roku. Przegrał walkę z chorobą nowotworową. Swoje ostatnie miesiące życia opisywał na blogu. Wspominał jednocześnie swoje życie, komentował sytuację w kraju i na terenie gminy Tymbark.

 Adam Ociepka był znanym miłośnikiem historii i tradycji ludowej. Był cenionym nauczycielem. W swoim życiu podjął się również bardzo trudnego wyzwania. Został redaktorem naczelnym kwartalnika „Głos Tymbarku”. Kwartalnik był opozycyjny wobec władz gminy. Adam Ociepka jako jeden z niewielu wówczas mieszkańców Tymbarku otwarcie wytykał błędy władzom samorządowym.
 

Poniżej przedstawiamy obszerne fragmenty bloga Adama Ociepki. Dziś nie można już go odnaleźć w internecie. Zwłaszcza końcówka jest bardzo wzruszającym pożegnaniem z życiem. W czasie obchodów Dnia Wszystkich Świętych warto poświecić trochę czasu i w zadumie przeczytać zapiski człowieka, który stoi w obliczu śmierci.

 
05 lipca 2007

Urodziłem się jeszcze podczas II wojny światowej. Do tej pory praktcznie nie chorowałem. Dopiero w wieku 64 lat przytrafiła mi się choroba, której boja się wszyscy. Ja też. Doszedłem do wniosku, że czas na refleksje...

Zobacz również:

...ale nie tak szybko.

Dzisiaj założyłem konto bloga i wybrałem tło: "zielone jezioro", z tej przyczyny, że miłościa moich ostatnich kulku lat stały sie spływy kajakowe, głównie wodnymi szlakami Północnej Polski. Jest to wspaniała przygoda... wyjżdżasz w doborowym towarzystwie pociągiem, wioząc ze sobą namioty, materace, garnki i to wszystko co będzie potrzebne przez najbliże dziesięć dni do przeżycia. cdn.

Jedziesz z 10-12 godzin, kilka przesiadek i nad jakieś jezioro, albo rzeczkę autobusem, a potem jeszcze na piechotkę i już punkt startu. Dzwonisz z komórki do firmy, w której zamówiłeś kajaki, że jesteś na miejscu i... czekasz. Za jakiś czas przywożą kajaki, wiosła kapoki i fakturkę do zapłacenia - zwykle około 22,- zł/1kajak/1doba. Wychodzi to po 11 złotych za dzień na twarz. Robisz (oczywiście nie sam) zakupy na njbliższą dobę, wszak nie wiesz gdzie przyjdzie ci koczować.

  
Najlepiej być samowystarczalnym i zapasy kupujesz tam gdzie można, a nie tam gdzie coś ci potrzebne. Noclegi mogą być na polach namiotowych - wówczas jest miejsce na ognisko (czasami nawet drewno też), przybytek w kształcie bnudki z drzwiczkami z wyciętym serduszkiem i - obowiązkowo - sedesem z tworzywa sztucznego przybitym gwoźdżmi do drewnianego pudełka z dziurą... Bieżąca woda znajduje się w rzece, albo stojąca w jeziorze tuż obok. Wyciągacie kuchenkę gazową i przyrządzacie jadło według własnego pomysłu i posiadanych zapasów. I tak wszystkim doskoanle smakuje wszystko byle było by ciepłe i z dobrymi humorami.
Nocleg może wypaść również na zupełnie dzikim terenie, gdzieś w lesie. I wtedy to jest to... żyjesz jak wolny człowiek. Nawet nie wiesz jak daleko do najbliższego domu, gdzie jest jakaś droga do cywilizacji. Np. ten obóz jest w głębokim lesie nad mazurskim jeziorem:

cdn.   

adoc (16:08)

 
10 lipca 2007

W piątek, 6 lipca, byłem w szpitalu, gdzie ustalono mi sposób leczenia mojej choroby. Zacznie się to od weekendowego pobytu w szpitalu i tam zaaplikują mi pierwszą porcję CHEMII. Będzie to jeden zastrzyk i 24-godzinna kroplówka. Ponoć w trakcie mam się czuć dobrze. Ale potem mogą się zacząć zdrowotne sensacje - zresztą podpisałem wcześniej cyrograf ze zgodą na agresywne leczenie, a na nim były opisane wszelkie możliwe dolegliwości jakie mogą mnie spotkać. Jedyna pocieszająca rzecz to ta, że mogę się starać o przydział darmowej peruki (jestem łysy jeszcze przed leczeniem). Dalsza perspektywa to kolejne weekendowe faszerowania chemią aż do skutku. Podczas drugiego seansu mam mieć opracowany program naświetleń miejsca gdzie ten cholerny mięsak się mi umiejscowił (a był to pośladek w tym miejscu, gdzie robi się zastrzyki). Miałem już w tym ponętnym miejscu trzy operacje: jedna - to pobranie wycinków do badania, druga wycięcie guza natomiast trzecia miała na celu wycięcie śladów po poprzednich operacjach bo coś tam zostało albo ponownie narosło. Narazie mam samopoczucie takie, jakie może mieć skazaniec przed egzekucją. Chociaż liczą na apelację.

Pozdrawiam. cdn.

adoc (12:47)

 
28 lipca 2007

Minął tydzień, od kiedy pojechałem do szpitala onkologicznego. Przyjęto mnie, zrobiono badania krwi - okazało się że krew jest dobra na przyjęcie mordeczej dawki chemii. Warunki świetne. Sam na sali (inni chorzy wyjechali na weekendowe przepustki). Na dwie sale węzel sanitarny. Wyjście z sali na przestronny balkon ze wspaniałą panorama miasta. Ale niedługie były zachwyty. Przyszła pielegniarka i.. zaczęło się: wenflon (nie wiem czy tak to się pisze) i pierwsza dawka chemii bezośrednio z zastrzyka. Za chwilę przejście na salę. Pani przywiozła stojak z dwiema pompami infuzyjnymi, podłączyła kroplówkę i zakomunikowała, że czeka mnie wkropelkowanie 6 litrów różnych płynów w ciągu ok. 45 godzin. Chyba na pierwszy ogień poszła następna chemia w ilości 0,5 l o zabarwieniu orange.  Wytrzymywałem calkiem dzielnie. Najgorsze były noce. Kroplówka rozpoczęła się ok. godz. 13 w piątek, a zakończyła się ok. godz. 9 w niedzielę.

W poniedziałek wróciłem do domu. Dopiero tutaj organizm Zaczął reagować zawrotami głowy, ciągłą potrzebą oddawana moczu, problemami gastrycznymi. No ale jakoś przeszło. Wróciłem jakby z innego świata. Ale posłuchałem radia, obejrzałem wiadomości i... przecież wokół jest normalnie. Czyli rządzący robią sobie normalne pisanki z obywateli. Jak społeczeństwo mogło wybrać do rządzenia mutantów, których tylko intrygi stanowiskowe interesują. I co, to są mądrzy ludzie? Kochani, i tacy nami rządzą? Naprawdę na to zasługujemy?

Ale czy u nas, w gminach jest inaczej?

Ale co mnie czaka? za dwa tygodnie na kontrolę i przygotowania radioterapii, a za trzy znowu do szpitala, tylko już na dłużej... bye. cdn

adoc (14:33)

 
31 lipca 2007

Dane mi zostało trochę normalnie pożyć. Co w mojej sytuacji znaczy normalnie? Wstaję o 9, zjadam śniadanko, obijam się, trochę połażę po ogródku, dosiadam i odchodzę od kompa, przewiozę żonę tam lub gdzieś, coś na obiadek (oczywiście dieta: bez chleba, ziemniaków, słodyczy, mleka, owoców), potem TV (ale co tam można oglądać - nie wiem za co płaci sie ten abonament) . Potem jakieś spotkanie, kolacja, komputer i ok. 24, 1 w nocy do spanka. Taki rozkład dnia zupełnie mi nie dopowiada. Co prawda nie nudze się, jest tyle spraw do przemyślenia  al człowek sie nie realizuje. Jestem rtrochę za słaby żeby coś konkretnego zwłaszcza fizycznie robić. Dlatego też wysłuchuję różnych wiadomości. I wiecie co?

Nawet wskutek zaaplikowania pokaźnej dawki chemii nie miałem tak negatywnej reakcji żołądka jak po którymkolwiek występie naszych prominentnych polityków!

Ja nie wiem, czy swoimi małymi móźdźkami sądzą, że masy ludzkie są tak głupie i biorą te wszystkie krętactwa za dobrą monetę? Realizuje się scenariusz, który został niechcąco zarysowany w jednym z przemówień: nikt nam nie będzie wmawiał, że biała to białe a czarne to czarne (czy coś takiego). Kochani, przejęzyczyć się można raz (no może dwa razy), ale permanentnie opowiadać bzdury to ciężka przesada. Przecież trwanie tego kabaretu, który nazywa się koalicją generuje same straty pod każdym wzgledem. Jeszcze wrócę do tematu. cdn.

 
13 września 2007

"Normalne życie..."

Ponoć na tym samym oddziale leczył się p. Durczok. Według przekazów pacjentów ufundował On telewizor i stół pingpongowy do oddziałowej świetlicy. Ostatnio dość często pokazują w TV  różne mecze - sportowcy dość nas nie rozpieszczają, zwłaszcza siatkarze. Świetlica ma wzięcie... Wśród chorych przeważają rozmowy na tematy ogólne. Raczej mniej o polityce - żeby sie nie kłócić. Również mało rozmawia sie o chorobie - każdy ma swój krzyż. Najwyżej wzajemne podtrzymywanie się na duchu. Pocjenci są z całej Polski. Spod Rzeszowa, ze Słupska, z Tymbarku (to ja), z Wrocławia, Poznania itd. no i najwięcej miejscowyc, ze Śląska. Każy z wielką nadzieją na wyleczenie. I tak powinno być. Nie rozmawia się również na temat możliwości zarobku, gdyż każdy został wyrwany ze swojego życia i został zapuszkowany w szpitalu na ok. 6-7 tygodni. I cóz tu można planować? Można liczyć po wyleczeniu tylko na solidarność dotychczasowych partnerów zawodowych. Niestety wielu ludzi, którzy nie doświadczyli problemów onkologicznych, traktują byłych pacjentów jak trędowatych albo zadżumionych, a to przecież normalni ludzie. No, może nie zawsze. Przed chwilą jeden ze współchorych przyszedł do mnie skarżyć się, że pielęgniarka chce go otruć i żebyśmy pomogli mu uciec ze szpitala.... A on po prostu nie ma gdzie wrócić - jest samiutki na świecie, opiekuje się nim urzędowy kurator - pilnuje, żeby zapomogi, którą dostaje nie przepił jeszcze w tym samym dniu.... takie bywa życie również...

A w polityce zaczęło się obrzucanie błotem - chyba sprzyjają temu ostatnie intensywne opady deszczu.

 
03 października 2007

Spełniły się moje oczekiwania: mam anemię i w związku z tym nie będę miał narazie chemii ale za to będą trzy zastrzyki odbudowujące krew. Dzisiaj, jutro i w piątek i... do domu - więc przedłużenie pobytu o jeden dzień. Tyle wytrzymałem to jeszcze jeden dzień - cóż to jest?

Wypis ze szpitala dostanę w poniedziałek, zostawiam zaadresowaną kopertę to mi przyślą - tam będzie napisane co dalej. Co dalej? Pożyjemy, zobaczymy. Musi być tylko lepiej...

 
 
07 października 2007
 

Właśnie, jestem w domu. Nareszcie. Trochę sie prestraszyłem, gdyż wieczorami mam lekką gorączkę, natomiast rano i przez dzien raczej osłabienie. Dzisiaj zauważyłem, że okolice blizny pooperacyjnej mają zmieniony kolor. Skóra zrobiła się taka... trochę "ostra", gruzełkowata. Jest to najprawdopodobniej skutek naświetlania. To i tak dobrze że dopiero teraz. Wiele osób ma poważny odczyn jeszcze w czasie radioterapii, nawet do ran włącznie. Myślę, że te stany gorączkowe to od tego - przecież to są oparzenia, a co dopiero w środku, pod bllizną? To plus lekka anemia trochę mnie osłabia, ale myślę, że wszystko wróci do n ormy, zwłaszcza, że we środę wybieram się do pracy... hihi 

 
23 grudnia 2007

Boże Narodzenie 2007

W miniony piątek, czyli przedwczoraj, byłem z żonką w Gliwicach - oczywiście w szpitalu onkologicznym. Była to pierwsza wizyta kontrolna po zakończonym w październiku agresywnym leczeniu. Wyjechaliśmy o godz. 4:10 i jechaliśmy najkrótszą trasą, czyli: Gdów, Wieliczka, autostrada A4, Gliwice. Podróż przebiegała wyśmienicie. Praktycznie żadnych remontów na trasie. Tylko zaraz po wyjeździe było trochę ślisko, ale juz od Tarnawy wspaniała droga. Czas jazdy wyniósł 2 h 20 min, co, biorąc pod uwagę odległość = 170 km i dziewięcioletni samochód Seicento, daje niezły wynik. Podczas wizyty pobrano mi krew na zawartość kreatyniny oraz zrobiono mi rezonans magnetyczny leczonego pola pooperacyjnego. Proces wykonania rezonansu trwa ok. 40 min. W tym czasie sporządza się kilkadziesiat różnych przekrojów i zapisuje się to na płytkę CD. W czasie badania do żyły wprowadzony zostaje kontrast pozwalający na uzyskanie dokładniejszego obrazu. Właśnie ten kontrast był przyczyną pogorszenia się mojego samopoczucia. Mianowicie straciłem smak i wszystko mi dziwnie pachnie. Jest to szczególnie niemiłe przed świętami ;). Wyniki badań będą dopiero później, mianowicie następną wizytę mam 10 stycznia już 2008 roku. Jednak jest pewien dreszczyk emocji... co też z tego badania wyjdzie. Jestem jednak dobrej myśli... nie może inaczej być!!!

 W związku z ropoczynającymi sie jutro świętami Bożego Narodzenia pragnę Wszystkim odwiedzającym mojego bloga złożyć najserdeczniejsze życzenia świąteczne. Przede wszystkim zdrowia, zdrowia, zdrowia - ono jest najważniejsze. Gdy jest, wówczas wszystkie inne problemy są do rozwiązania - i tego Państwu życzę.

 
31 grudnia 2007

Oto ostatni dzień 2007 roku. Nie będę podsumowywał tego roku. Robią to wszędzie, a zwłaszcza w tv. Ja osobiście wolałbym, aby mimo wygranych przez PO wyborów, taki rok nie powtórzył się więcej. Choroba i to prawie całoroczna nie może nastrajać optymistycznie. Tym bardziej, że ostatnio czuję się całkiem rozbity, jakieś stany podgorączkowe, antybiotyki nie pomagają, co chwilę szarpie mną suchy  kaszel... ogarnęło mnie lenistwo. Stałem się chyba trudny do zniesienia. Ale te pesymistyczne nastroje chciałbym zostawić w stary roku i do nowego, 2008, wejść pełen optymizmu i radości życia. I niechżeż tak się stanie.

 
11 stycznia 2008

Pierwszy etap walki z chorobą zakończył się remisem 1:1. Ale choroba pokazała zęby. Okazało się, że mam przerzuty do płuc. W wyniku tego stan "meczu" 2:1 dla choroby. Ale dopóki piłka w grze (dopóki żyję), wynik może się zmienić. I właśnie od poniedziałku podejmuję dalszą walkę z chorobą.  Rozpoczynam następny etap leczenia w szpitalu. Zostałem zakwalifikowany do chemioterapii (dobre i to). Nie chce mi się opisywać wszystkiego dokładnie, ale stan psychiczny mam "pod zdechłym azorkiem". Wszystkich proszę o wsparcie: modlitwą, dobrym słowem, pozytywnym myśleniem. Tak łatwo się nie poddam.
Pozdrawiam wszystkich

cdn 
 
04 lutego 2008

Od dzisiaj jestem znowu w szpitalu w Gliwicach. Po badaniach okazało się, że wyniki pozwalają na rozpoczęcie następnej sesji chemioterapii. Od jutra rozpoczną się codzienne wlewy tych "miażdżących gada" substancji. I tak do soboty i znowu do domu. Wczoraj zacząłem po raz drugi zrzucać owłosienie - ale można się z tym pogodzić, zwlaszcza tutaj, gdzie co drugi pacjent jest pozbawiony tego naturalnego organu. Użyłem określenia: "miażdżących gada" substancji, gdyz tego  określenia użyła lakarka mówiąc o nawrocie raka u red. Turskiego.

Właściwie to dość nie ma o czym pisać w tej szpitalnej codzienności i pomyślałem sobie, że od czasu do czasu opiszę jakieś znaczące historyjki z mojego (nie najkrótszego) życia. Zacznę od przygody z teatrem.

Otóż zasadniczą część dwuletniej służby wojskowej odbywałem w Warszawie na Bemowie w starym forcie zwanym Groty. Ma to znaczenie o tyle, że było to ok. 10 km od centrum W-wy i jechało sie tam tramwajem. Pewnej pogodnej niedzieli (chyba 1965 r.) wybraliśmy się z kolegą na przepustkę. Gdzie? Oczywiście do miasta. Wykorzystywaliśmy każdą przepustkę na zwiedzanie wszystkiego co było ciekawe i poznawanie Warszawy.

Tej niedzieli znaleźliśmy się na Placu Teatralnym i... kupiliśmy bilety do opery. A było to chyba miesiąc po uroczystym otwarciu, odbudowanego po zniszczeniach wojennych, gmachu Teatru Wielkiego i Opery. Nie pomnę już czy to była Halka, czy Straszny Dwór (chyba ta pierwsza), w każdym razie była to moja pierwsza eskapada do opery i... spektakl zrobił na nas wrażenie.

Opowiadanie tej historyjki nie miało by sensu, gdby nie to, że spektakl zakończył się ok. godz. 23:30, dojazd do koszar nocnym tramwajem potrwał  ok. 1,5 godz. i my zamiast na godz. 22, zjawiliśmy się w jednostce już dobrze po godz. 1 następnego dnia.

Oczywiście oficer dyżurny wyłapał naszą nieobecność i przedstawił nas w poniedziałek do raportu karnego do dcy ds. politycznych. Ten od razu przystąpił do wyzwisk, że poszliście, spiliście mordy i szlajaliście się po rynsztokach. Wyczekaliśmy na przerwę w potoku słów i mówimy: ale myśmy byli w operze! Co wy mi tutaj p...licie o jakiejś operze - słyszymy. Za chwilę do niego dotarło znaczenie słowa opera. Co? Jak? Gdzie? Pokazujemy mu bilety. Z miejsca zrobił się kulturalnym facetem, wypytywał jak tam było, o czym, czy się nam podobało... Skubany wszędzie się później chwalił i przed żołnierzami i przed kadrą, że ma takich żołnierzy, którzy zamiast na przepustce normalnie się zapić idą do OPERY! Może nawet sam poszedł wiedziony naszym przykładem. I taki oto był mój wkład w popularyzację opery w dywizjonach powietrznej obrony Warszawy.

Pozdrawiam Wszystkich

cdn.
 
28 lutego 2008

W dalszym ciagu jestem w szpitalu - tym razem do niedzieli. No miało mnie. Jeszcze mnie ma. Nogi trochę odmawiają posłuszeństwa, ręce też trochę - trudno mi pisać ręcznie długopisem, ale to ma minąć po chemii. Dobrze, że mam kompa. Stukanie po klawiszach jeszcze mi idzie.

Proszę znajomych... napiszcie coś do mnie, kto czyta bloga od czasu do czasu. Będzie mi bardzo miło...

Wczoraj miałem strasznego DOŁA. I to niezależnie od mojego optymistycznego nastawienia. Nawet nie wiedziałem, że to możliwe. Dzisiaj już całkiem nieźle z psychiką. Tym bardziej, że choroba ponoć się cofa. TAk wynika z prześwietlenie. Ale za tydzień bedę miał tomografię, to będzie dokladniejszy wynik.

Mój współmieszkaniec Ślonzok dzisiaj wyszedł do domu i mam już następnego współlokatora.

Pozdrawiam Wszystkich

cdn.
 
14 marca 2008

Właściwie, to dzisiaj dowiedziałem się raczej nieciekawych wieści nt mojej choroby. Rozwinęło sie jakieś ognisko naciskające na serce, ograniczające jego wydajność. Stąd moje dolegliwości z chodzeniem, nogami i kondycją.

Najbliższe plany: podleczenie, na święta do domu, a później...

napromieniowywanie i..... chemia, chemia....

pozdrawiam
cdn...
 
17 marca 2008

Jutro do domu. Wykryli guza, który naciska mi na serce i będą go naświetlać (tego guza) zaraz po Świętach - od 26 marca. Może doczekam....

A takie pieski dostałem wczoraj od wnuczków...

 
22 marca 2008

Jestem w domu.... Jutro Święta. Proszę przyjąć życzenia:

 

Niech nadchodzące Święta Wielkiej Nocy napełnią Was wiarą na każdy dzień, nadzieją na lepsze jutro i miłością, dzięki której wszystko jest możliwe.

 
26 marca 2008
 

I znowu jestem w Gliwicach, w szpitalu. Właściwie, to w czasie pobytu w domu codziennie czułem się gorzej. Coraz trudniej mi sie oddychało, coraz częściej nachodziły mnie czarne myśli... Ale teraz jestem już po pierwszym naświetlaniu i przynajmniej wzmogło sie pozytywne nastawienie do życia.

 W przedświateczną sobotę w którejś gazecie ukazał sie artykuł na temat stawu (dzisiaj wysypiska śmieci) usytuowanego za Domem Towarowym w Tymbarku. Otóż wg autora w stawie mogą się znajdować zatopione materiały wybuchowe, a nawet może być zatopiony dzwon, który parafianie zdjęli z kościelnej wieży i tam schowali go przed zabraniem przez okupanta. Dodam do tych informacji swoje trzy grosze.

Legendę o dzwonie słyszałem w młodości, z tym, że miało dotyczyć to wydarzenie czasów I wojny, albo jeszcze wcześniejszych.

Natomiast nt materialów wybuchowych mam do opowiedzenia następującą historię. Dotyczyny ona jednak innego stawu, mianowicie tego, który był naprzeciw późniejszej bazy magazynowej. W latach 40/50. ub.w. dzieciaki jeździły na łyżwach po zamarzniętych fragmentach rzeki, albo właśnie po lodzie na tym stawie. Właśnie pewnego zimowego dnia, gdy staw ponownie zamarzł,  któryś z łyżwiarzy zauważył w przybrzeżnych zaroślach przedmiot, którego kształt nie pozostawiał wątpliwości - pocisk moździeżowy. Charakterystyczne lotki z częścią pocisku wystawały z lodu. Pocisk widoczny był tylko ze środka stawu. Ktoś ze starszych przegonił nas i zgłosił komu trzeba. Pocisk został zabrany przez odpowiednie służby - tego już nie widziałem.

Powracając do artykułu. Wójt wypowiada się, że ma ochotę zatrudnić saperów do rozwiązania tajemnicy stawu. Korzystając z tego, że mam dostęp do internetu, poprosiłem o komentarz na ten temat niejakiego Walentego (dla niewtajemniczonych: humorystyczne felitony Walentego pisane pseudo gwarą tymbarską ukazywały się w Głosie Tymbarku). Przesłał mi on następującego maila:

Witom cie redaktorze! Łodcytołem tyn artkuł o zatopionyk prawie ze skarbach. Któz nie kciołby wykopać skarbów, któryk nie som schowoł. Jo sie wcale nie dziwie, ze zainteresowanie takom sensacyjom wykozała nawet gmina. Przecie to jes, jak to sie godo, temat zastympczy, coby łodwrócić łocy miyszkańców łod prowdziwie spieprzonyk gminnych rozpoczyntych a nie skończonyk robót. Za to dziwie sie straśnie, dlocego wójt kce zatrudniać do łodkrywanio dzwona saperów. Przecie wójt juz łod downa mo zarganizowanom grupe archełologicznom, któro wyśledziuła korty tenisowe z bliżyj nieokreśonygo wieku nad rzykom w Tymbarku. To cóz to dlo nik łodkryć dzwon, abo nawet trzy dzwony, abo byle ile, i tak sie ik nie do wyciongnonć, ale wgodać ludziom sie do, bo takie som. No nie? Cego i Wom życy Walenty!

Tyle Walenty. Dziękuję za opinię.

Pozdrawiam Wszystkich

 
31 marca 2008

Kontynuacja radioterapii...

Żegnam marzec. Kwiecień to już prawdziwa wiosna, wartałoby jeszcze raz zobaczyć budzące się życie w pełnej krasie.

Bardzo ciężko przeżyłem sobotę i niedzielę... skutki napromieniowania. Pani doktor zmieniła mi nieco zestaw leków i trochę sie polepszyło. Doszła kroplówka z wenflonem 2 razy dziennie. Dzisiaj było następne promieniowanie. Naświetlają przez ok.10 sek. z przodu i tyleż samo z tyłu. Jest to też bardzo agrsywne leczenie.

Pozdrawiam
cdn.
 
06 kwietnia 2008

Nie czuję żadnych smaków. Jest to fatalne uczucie, gdyż nie mogę się zmusić do jedzenia. Nic nie smakuje, nawet na siłę trudno zmusić się do jedzenia. Nadal jestem słaby, zwłaszcza nogi... i szybko sieę męczę. To najprawdopodobniej efekt naświetlań. Przejdzie!

 
08 kwietnia 2008

Ostatnie naświetlanie

10. naświetlanie się dbyło. A ja nie mogę siedzieć, nie mogę leżeć, jeść, pić, chodzić, nawet sam jeździć na wóku inwalidzkim. To ostatnie to bym mógł, ale mi nie pozwolą.

Jutro do domu. Mam nadzieję, że po paru dniach trochę nabiorę radości życia... wszak wiosna przyszła. I jakoś efekty uboczne naświetlań się wycofają.

 

Dawno temu, za młodych  lat, odprawiłem 81 Pierwszych Piątków bez przerw. Proszę się zapytać swoich kapłanów co to znaczyło, może ktoś pamięta. W skrócie, jest to gwarancja realizacji wezwania: "od nagłej, a niespodziewanej śmierci, zachowaj nas Panie". Wszystko wskazuje na to, że  Tam, w Górze mam ubezpieczenie...

 Teraz zwracam się do Tych, którym naprawdę na sercu leżą sprawy dziedzictwa kulturowego.

Nie pozwólcie zmarnować miejscowych pereł. Mam na myśli Zenka Duchnika, który razem ze swoimi zbiorami muzealymi i innymi zainteresowaniami,  jest taką perłą rzuconą między kamienie. Trudna jest współpraca z nietuzinkowymi ludźmi. Ale Oni są wspaniali, a nie dorobkiewicze i smokingowcy. O ich względy należy zabiegać. "Nie WOLNO" dopuścić do zmiany lokalizacji zbiorów muzealnych. Już teraz można Go zatrudnić np. w informacji turystycznej. Więdzę ma większą niż niejeden doktor.

 
14 kwietnia 2008

Jestem w kryzysie popromiennym, jestem bardzo słaby, trawi mnie gorączka. Przy ciepłej pogodzie wystawiam się (z pomocą) na balkon. Jak miło widzieć wiosnę...

Dziękuję wszystkim, którzy piszą do mnie kofrespondencję.

Nie mam już więcej siły pisać.

Pozdrawiam
cdn.
 
23 kwietnia 2008

per aspera ad astra...

 "Przez ciernie do gwiazd"

Ciągu dalszego już nie będzie... Odszedłeś wczoraj, o 23, cichutko i dumnie, i choć byliśmy przy Tobie, to w tę podróż wybrałeś się zupełnie sam. Siedzę tak obok Ciebie, tysiące sprzecznych uczuć zalega moją głowę... Ale gdy patrzę na Twój figlarny uśmiech, to jestem przekonany, że gdzieś tam, w drodze do gwiazd, w koncu uwolniony od bólu, który towarzyszył Ci od ponad roku, gdzieś tam, jesteś w końcu wolny i szczęśliwy. Pamiętaj, kiedyś Cię dogonimy... Gdzieś tam... 

 Zostawiam ten blog w internecie, Twój blog, zapis Twojej dzielnej walki z chorobą. Może jakis zabłąkany tutaj wędrowiec będzie chciał poznac historie najdzielniejszego, najmądrzejszego i najkochańszego faceta, jakiego znałem. Jakiego znam, bo będziesz żył we mnie, aż i ja nie przeminę...

Komentarze (7)

Janek64
2010-10-31 17:06:47
0 0
Jutro 1 Listopad to wyjątkowy dzień w kalendarzu dla nas żyjących ,dzień modlitwy refleksji spojrzenia głębiej w nasze człowieczeństwo, rozmowa z najbliższymi którzy już odeszli do Pana. Aby szybko płynący czas na chwilę się zatrzymał , byśmy mogli sobie powiedzieć TAK w dobrym kierunku zmierzam.
Odpowiedz
konto usunięte
2010-10-31 17:09:13
0 0
hmmm.... pięknie to napisałes .... :)
Odpowiedz
konto usunięte
2010-10-31 18:56:35
0 0
Byli i są wśród nas ludzie wielcy
Odpowiedz
wicusiok
2010-10-31 19:01:42
0 0
Jestem dumny że to był mój WYCHOWAWCA w średniej szkole.
Odpowiedz
konto usunięte
2010-10-31 23:29:19
0 0
Zwykły, ale wielki - tak samo jak każdy kto walczy lub walczył z tą chorobą, a także przez to kim był zawsze. Czasami mam wrażenie, że śmierć zawsze najszybciej dotyka tych najlepszych ludzi.
Odpowiedz
meggi
2010-11-01 11:39:48
0 0
popłakałam się... człowiek nie docenia tego co ma...
Odpowiedz
konto usunięte
2010-11-02 09:12:43
0 0
niesamowite...
Odpowiedz
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Droga do śmierci. Przez ciernie do gwiazd."
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]