0°   dziś 4°   jutro
Sobota, 23 listopada Adela, Klemens, Klementyna, Felicyta

Justyna Kowalczyk o tradycji wigilijnej

Opublikowano 24.12.2012 07:56:40 Zaktualizowano 05.09.2018 10:37:12 jaca

Justyna Kowalczyk na swoim blogu szczegółowo opisała wigilijną tradycję, jaka panuje w jej domu. Ten szczególny dzień multimedalistka i Mistrzostw Świata w biegach narciarskich obchodzi trochę inaczej. Mieszkankę Kasiny Wielkiej po wigilijnej kolacji czeka bieg z lampką na głowie.

- Na co dzień mogliśmy fikać, pyskować (lub wyrażać swoje poglądy), rzucać się po ścianach, znikać na całe wieczory (jeśli pracy nie było), śmialiśmy się wiele – czytamy na blogu Justyny Kowalczyk. - Rodzice mają duży dystans i fajne poczucie humoru. Zwłaszcza Tata to taki typowy gość z fantazją (to po Nim te ciągle wariactwa), a Mama to bardziej odważna, temperamentna strażniczka domowego ogniska również mocno niestandardowa:). Jednak bywały takie dni w roku, kiedy dzieci miały słuchać, być pokorne i poważne. Jednym z nich była i jest Wigilia Bożego Narodzenia. Obyczaj głosi, że jaka Wigilia, taki cały rok. Trzeba być grzecznym, schludnym i pracowitym. Myślicie, że to proste? Ha! Post na dodatek trzeba było wytrzymać. Albo przynajmniej się starać. A wiadomo, jak dziecko głodne, to złośliwe, zwłaszcza, że tyle pyszności się po kątach czaiło. Na klapsa miałam już zazwyczaj zapracowane przed południem, piękna perspektywa następnych 364 dni..

- Ale od początku. Zaraz po obudzeniu o świcie trzeba było iść do łazienki i umyć twarz pieniążkiem, monetą, żeby zdrowie dopisywało cały rok. Potem lekkie śniadanie i zaczynało się schodzenie dorosłym z drogi. Mama zła, bo niewyspana, bo do świtu piekła, gotowała. Tata zły, bo lampki na choinkę oczywiście nie działają, a chciał jeszcze zawsze do błysku doprowadzić oborę, żeby zwierzęta też Święta poczuły. Siostry złe, bo sprzątają już z tydzień i się dosprzątać nie mogą (kto ma gospodarstwo, ten wie o czym piszę). Tomek zły, też niewyspany, bo wraca ze Szczecina albo z jakiegoś innego Krakowa, po przepracowanej nocy. Jazgot w domu pierwszorzędny. Moim zajęciem, odkąd potrafiłam utrzymać żelazko (obstawiam, że pięć góra sześć lat miałam, jak zaczynałam), było prasowanie. Pół biedy, jeśli się nie wyrobiłam dzień wcześniej, to sobie gdzieś w kąciku dokańczałam i śmiałam się z reszty. Gorzej jak już wszystko przeprasowałam, wtedy byłam na posyłki. Całe to zamieszanie się ucinało, gdy tata około południa przynosił drzewko i z Iśką zaczynałyśmy je ubierać. I tu też można było szybko wyprowadzić Rodziców z równowagi, bo z siostrą współpracować potrafimy, ale zazwyczaj mamy wiele punktów spornych i dość głośno nam to idzie. No i Iśka miała jeszcze przewagę siłową, ja za to Rodziców litość...

- Jak w wielu polskich rodzinach w czasach przełomu, tak i u nas sytuacja finansowa bywała nieciekawa. Większość ozdób choinkowych robiłyśmy same. Praktycznie wszystkie prócz wieloletnich bombek i oświetlenia. Łańcuchy z papieru kolorowego, jabłka na drucikach, sklejanki z tektury, wata, ozdoby z poczekoladowych złotek (które cały rok zbierałam). Co tylko było w zasięgu wzroku, mogło stać się ozdobą. To dopiero była choinka! Pewnie dziś bym powiedziała, że okropna, ale wtedy byłyśmy z niej z Iśką dumne jak pawie.

Kolacja nigdy sztywnych reguł nie miała. Ilość dań zawsze zależała od tego...jak się Mama z Wiolką wyrobiły. Czasem 12 czasem 8. U nas królowały kasze, grochy, kapusta, pierogi, barszcz z uszkami i jakaś ryba - nie karp. Nikt nie chciał zabijać. To się oczywiście na przestrzeni lat zmieniło. Rodzeństwo poprzyprowadzało ze świata swoje drugie połówki z ich smakami i tradycjami. Renatka - bratowa, świetnie gotuje i nie wyobraża sobie Wigilii właśnie bez karpi (mi na szczęście pstrąga robi) i jeszcze innych potraw, których nazw zapamiętać nie potrafię, Grzesiek - szwagier, przygotowuje za to dziwaczną zupę z głów karpi. Mówią, że pyszna. Dla mnie nie do przejścia na etapie startowym. Stół też zmieniał się na przestrzeni lat. Przede wszystkim powiększał. Do składu podstawowego (szóstki) dołączyli Renatka, Ola, Adaś, Grzesiek , Miś, Olek, Ewka, wujek Władek. W tym roku swoją pierwszą Wigilię będzie przeżywał Antoś. Na początku (moim oczywiście) była jeszcze Babcia, ale byłam za malutka, żeby pamiętać. Przypominam sobie tylko Jej bardzo długą i ciężką chorobę. Niezmiennym zawsze pozostają sianko z opłatkiem pod obrusem, snopek owsa pod stołem, jedzenie jedną (osobistą) łyżką całej kolacji i spożywanie kilku potraw z jednej miski. Musimy wtedy bardzo uważać, żeby nie nakapać na obrus, bo to oznacza, że będzie dużo kretówek (ziemnych kopców, które robią krety na łąkach), bo Tata / Dziadek będzie bardzo niepocieszony.

Wigilia sportsmenki jest odrobinę inna. - Zaczyna się przed świtem pieniążkiem i treningiem. Potem domowy jazgot, ubieranie choinki (jestem głównodowodząca), obfita kolacja, a po niej trucht, jak go nazywam, nostalgiczny. Tuptam sobie po wiosce z lampką na głowie, obserwując świętujące rodziny i zastanawiam, jaki dla mnie był miniony rok. Dla Justyny, nie dla mistrzyni.. A w nocy trochę biegów na laptopie i sen, bo Tour tuż, tuż...

Pełny opis: http://justynakowalczyk.natemat.pl/44115,we-wigilie-dzieci-bija-jesc-nie-dadza-za-piec-wsadza

Komentarze (1)

konto usunięte
2012-12-25 12:18:39
0 0
fantastyczne poczucie humoru,i prawdziwe samo życie,jakie było i jest w prawie każdym domu
Odpowiedz
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Justyna Kowalczyk o tradycji wigilijnej"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]