7°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

Szaman kontra ksiądz

Opublikowano 18.11.2011 08:44:40 Zaktualizowano 05.09.2018 11:26:14 top

Na własnej skórze przekonał się, że czarna magia istnieje. Otarł się o śmierć z rąk członków kartelu narkotykowego. W ciągu kilku dni ochrzcił liczącą 130 mieszkańców wioskę indiańską. O pracy na misji w Peru opowiada pochodzący z Kamienicy ks. Henryk Chlipała.

Święcenia kapłańskie otrzymał w 1995 r. Przez dwa lata pracował jako wikariusz w kościele pw. św. Józefa Oblubieńca NMP w Muszynie, by ostatecznie stwierdzić, że jego powołaniem są misje. Pół roku przygotowywał się w Centrum Formacji Misyjnych w Warszawie do wyjazdu do Peru. Dziś stwierdza, że wiedza tam mu przekazana nie oddaje tego, z czym tak naprawdę zetknął się na misji. Już jego przyjazd w 1999 r. do Peru był dla niego szokiem.

Nie tylko termicznym – bo wyjeżdżałem z Polski w styczniu – ale również szokiem było to, co tam zobaczyłem. Czytać o wybuchach bomb pułapek na ulicy, to jedno, a przeżyć taki wybuch – to drugie – opowiada ks. Henryk.

Początki nie były dla niego łatwe. Posługę miał pełnić na obrzeżach Limy, na tzw. slumsach. – Oceniając sytuację z perspektywy czasu,  nie zdawałem sobie sprawy, jakie to było niebezpieczne pojawić się tam bez zapowiedzi i zakładać parafię – wspomina misjonarz. Przez kilka tygodni, zanim nie wybudował prowizorycznego mieszkania, spał w przedszkolu. Do południa przebywały tam dzieci, więc rano ksiądz musiał pakować wszystkie swoje rzeczy do walizki, by zrobić im miejsce do zabawy.

***

Z czasem ludzie przekonali się do niego. Zaczęli przychodzić na msze, przyjmować sakramenty.

Wielu było już ochrzczonych, ale później żaden z nich przez 10-15 lat nie widział księdza. Na początku więc mszę świętą odprawiałem dla jednej czy dwóch osób – opowiada misjonarz.

Miejscem jego kolejnej posługi było Puerto Bermudez. Odwiedzał wioski w samym środku dżungli.

- Misja w Peru to nie tylko ewangelizacja, ale i praca socjalna – przyznaje ks. Henryk.

By mieć poważanie wśród Indian, musiał niejednokrotnie udowadniać, że nie ma złych intencji. Przywoził na przykład lekarstwa. – Państwo nie dba, by mieli choćby surowicę. Starałem się więc tłumaczyć, że te dary są od ludzi kochających Boga, którzy okazują w ten sposób miłosierdzie wobec innych – mówi misjonarz.

***

Indianie, nawet ochrzczeni, nie odcinają się jednak od swoich wierzeń. Uczestniczą w procesjach, mszach świętych, ale jednocześnie zaraz po nich idą złożyć ofiarę duchom gór czy skał.

- Praca misjonarzy wśród Indian polega więc na ochrzczeniu ich boga – wyjaśnia ks. Henryk. 

Nie wszyscy mieszkańcy wiosek są mu przychylni. Jeśli osada ma mocnego szamana, trudno misjonarzowi przebić się ze swoimi naukami. – Im głębiej zapuszczam się w dżunglę, tym opór staje się większy. W wioskach rządzą tak naprawdę szamani. Wyczuwają, że stoi za mną, jak mówią, silny duch – twierdzi misjonarz.

Zdarzyło się, że osoba, która chciała pomóc księdzu, zapłaciła za to życiem.

- Wystarczy, że coś złego stanie się w wiosce, na przykład umrze dziecko, szaman rzuca kością i wskazuje winną osobę – właśnie tę, która chciała mi pomóc. Wyrok jest bezlitosny …

Mieszkańcy wielu wiosek boją się o swoje życie, dlatego unikają księdza. Raz jeden z szamanów przekonał wodza wioski, by ten wygnał misjonarza.

- Straszył, że rzuci na mnie czary. Sceptycznie podchodziłem do takich praktyk, ale widziałem na własne oczy i teraz mogę powiedzieć, że czarna magia, kontakt z szatanem istnieją. Szaman nie wiedział, że mam medalik na szyi, a był przekonany, że jeśli się mnie go pozbawi, duch przestanie mnie chronić – opowiada ks. Henryk.

***

W dżungli na księdza czeka też wiele innych niebezpieczeństw. Jadąc motorem do jednej z wiosek, pomylił ścieżki i wjechał wprost do prowizorycznego laboratorium kartelu narkotykowego. Na szczęście była pora obiadowa i nikt go tam nie zobaczył. W przeciwnym razie nie uszedłby z życiem. Od członków kartelu dostał też ostrzeżenie, by nie wtrącał się w ich sprawy, gdy poskarżył się dyrektorce szkoły, że dzieci są wykorzystywane do zbierania liści koki.

- Tam każdy wie, kto produkuje i handluje narkotykami, nawet policja. Sam mógłbym wskazać nie płotki, a grube ryby, ale wszyscy nabierają wody w usta – twierdzi misjonarz.

Po kilku tygodniach w jednej z wiosek, gdy wrócił do siedziby misji, przywitała go grupa z karabinami, mówiąc: „Ksiądz idzie z nami”. Poprosił, czy może się umyć i przebrać. Dali mu godzinę. – Wtedy odetchnąłem z ulgą. Jeśli mieliby mnie zabić, zrobiliby to bez dyskusji – mówi.  Zawieźli go na miejsce, gdzie rozegrała się strzelanina między członkami grup narkotykowych. Chcieli, by… odprawił mszę za tych, którzy zginęli.

***

Życie  misyjne księdza Henryka nie jest usłane różami, ale czerpie z niego wiele radości.

- Przyjechałem kiedyś do wioski liczącej ok. 130 osób. Po kilku dniach przebywania z jej mieszkańcami, uczestniczenia w ich codziennych zajęciach i opowiadania o Bogu, wszyscy przyjęli chrzest – opowiada ksiądz i przytacza zmiany w zachowaniu Indian, po jego naukach.

- Panował tam obyczaj mówiący, że kobiecie po zmroku nie wolno wyjść z domu, w przeciwnym razie może być zgwałcona. Po przyjęciu chrztu ten element ich - nazwijmy to kultury – zniknął…


Fot.: Archiwum ks. Henryka Chlipały

Zobacz również:
Możliwość komentowania została wyłączona przez administratora
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Szaman kontra ksiądz"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]