7°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

Uwolniony ksiądz Mateusz Dziedzic mówi o porwaniu i sile modlitwy

Opublikowano 04.12.2014 06:26:49 Zaktualizowano 05.09.2018 07:49:33 top

- Wszystko dzieje się po coś. Pan Bóg w tym był, wyreżyserował każdy moment - tak o swoim porwaniu mówił na antenie RDN uwolniony już z rąk rebeliantów ks. Mateusz Dziedzic - tarnowski misjonarz pracujący w Republice Środkowej Afryki.

Ks. Mateusz Dziedzic, który kilka dni temu został uwolniony z rąk rebeliantów był gościem specjalnym 'Pulsu Regionu'. Ze słuchaczami RDN Małopolska i RDN Sącz podzielił się swoimi wspomnieniami, wiarą w trudach codzienności i jej świadectwem. Rozmawiał z nim Łukasz Pelc.

Zapis fragmentu rozmowy:

ŁP: Jeszcze kilka dni temu przebywał ksiądz w zupełnie innym miejscu, w innej rzeczywistości. Teraz jest ksiądz w kraju, spotkał się z rodziną – jak się ksiądz czuje?

MD: Od środy uwielbiam Pana Boga – za to, co dla mnie uczynił. Niesamowita radość i pokój serca, którą Pan daje. Jestem szczęśliwy, że jestem na ziemi sądeckiej, ziemi tarnowskiej – jestem u siebie.

ŁP: Zacznijmy od początku. Jak wyglądało porwanie?

MD: Przyszli rebelianci nocą, mocno uderzyli w drzwi, obudziłem się, i już wtedy Pan był ze mną. On to wszystko wyreżyserował.

ŁP: Co ksiądz ma na myśli, mówiąc o tej reżyserii?

MD: Było to z niedzieli na poniedziałek - wtedy nasz stróż nie pracuje. Przez całą resztę tygodnia mamy stróża, który pilnuje misji przed złodziejami, żeby nie przyszli i czegoś nie ukradli. Rebelianci w lesie zapytali mnie: gdzie był twój stróż? Odpowiedziałem, że dzisiaj nie pracuje. Zaczęli się śmiać, bo powiedzieli, że byli przygotowani na spotkanie ze stróżem. Nie wiadomo, co by się z nim stało, gdyby był u nas. Na pewno broniłby nas, a rebeliantów było trzynastu, bardzo dobrze uzbrojonych. Ja zacząłem dzwonić w momencie, kiedy usłyszałem uderzenie w drzwi. Mieszkaliśmy w miejscowości, gdzie normalnie był zasięg telefoniczny. Chciałem zadzwonić do szefa żandarmerii, który jeśli tylko zobaczyłby, że daję jakiś sygnał, to na pewno szybko by zareagował, bo wiedziałby, że coś się u nas dzieje. Akurat w tym czasie nie było przez parę dni zasięgu, więc wziąłem telefon komórkowy do kieszeni i musiałem wyjść na spotkanie z rebeliantami.

ŁP: Ten moment wyjścia to był strach, panika?

MD: Nie, nie było paniki. Myślałem, szczerze mówiąc, że to złodzieje. Zdążyłem zamknąć drzwi na klucz.

ŁP: Spotkał ksiądz tych rebeliantów. Co następnie się dzieje?

MD: Oczywiście dyskusja, że jesteśmy misjonarzami, że będą mieć problemy, jeśli zdecydują się porwać Europejczyka.

ŁP: Czy to coś pomogło?

MD: Nic to nie pomogło, żadnych dyskusji nie podejmowali.

ŁP: Cały czas docierały do nas informacje, że ksiądz jest bardzo dobrze traktowany.

MD: Tak, byłem dobrze traktowany.

ŁP: Czyli rebelianci potrafili odnosić się z szacunkiem do kapłana i do człowieka z Europy?

MD: Trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego rebelianci przyszli po mnie. Miesiąc wcześniej zatrzymali dziesięć osób z Republiki Środkowej Afryki, a tydzień później tyle samo z Kamerunu. Nie było żadnych reakcji władz państwa i rebelianci uznali, że muszą porwać Europejczyka. W promieniu setek kilometrów było nas dwóch.

ŁP: Czyli chcieli po prostu rozgłosu medialnego.

MD: Dokładnie tak, chcieli rozgłosu medialnego i przede wszystkim międzynarodowego. Bardzo się ucieszyli pierwszego dnia, kiedy okazało się, że informacja poszła w świat. Przez trzy dni wielka radość, że porwali Europejczyka i że zrobił się szum medialny wokół tej sprawy.

ŁP: Ale nie został ksiądz nigdy uderzony?

MD: Nie, nie było takiej sytuacji – nie byłem uderzony.

ŁP: Trzeba powiedzieć, że ksiądz miał wielki przywilej odprawiania w niewoli Mszy świętej.

MD: Był to bardzo ważny przywilej. Poprosiliśmy, żeby móc odprawiać mszę, on poszedł do swojej bandy, porozmawiał z nimi i wrócił mówiąc, że mogę odprawiać Mszę w szałasie. W tych ubogich warunkach przychodził Jezus – jak w stajence betlejemskiej.

ŁP: Która z tych chwil w okresie porwania, była dla księdza najgorsza?

MD: Najtrudniej było, kiedy miałem malarię. Mój „Anioł Stróż' powiedział, że nie będziemy odprawiać Mszy, bo jestem zbyt słaby. Ja powiedziałem: nie ma mowy. Mszę świętą dam radę odprawić. To była ofiara. Bałem się, że wpadnę w ten kielich ze zmęczenia, ale dałem radę. Mówiłem w myślach „Boże, składam Ci ofiarę'... Chcę opowiedzieć o moim „Aniele Stróżu', który mnie pilnował. Pan Bóg był w tym, żeby mi przydzielić takiego chłopca – rebelianta. Był najlepszy, najmniej zepsuty z nich wszystkich. Miał 25 lat, był wykształcony – po szkole podstawowej i liceum. Dbał o mnie. To on przygotowywał mi posiłki, podgrzewał mi wodę do mycia, towarzyszył mi w każdej chwili – oczywiście z karabinem, ale dyskretnie. I to on był zawsze przy mnie na Mszy świętej. Siedział i słuchał nic nie mówiąc. Po trzech tygodniach mi mówi: „to wszystko, co mówisz, to ja to wiem'. Przyznał mi się, że jest katolikiem, że przyjął chrzest i bierzmowanie. [...] I powiedział mi, że kiedyś, jak to wszystko się skończy, jak przestanie być rebeliantem, to się wyspowiada i będę mógł mu dać Komunię świętą.

ŁP: Czy jako więźniowie modliliście się wspólnie?

MD: Tak, więźniowie mieszkali w osobnym namiocie. W jednym było 20 osób, w drugim 5. Ja byłem z boku i nie mogłem się z nimi kontaktować. Tylko miałem pozwolenie na Mszę święta i wieczorne modlitwy. Mogliśmy zawsze potem chwilę usiąść i porozmawiać, a zawsze ze mną był mój „Anioł Stróż', który słuchał o czym rozmawiamy. Nie porwali mnie dlatego, że nas nie szanują. Jeden zwracał się do mnie „mój ojcze'.

ŁP: Rebeliantom ksiądz też dawał świadectwo?

MD: Działało na nich to wszystko co robiliśmy. Modlitwa, msza święta. Mówiłem to co mi Pan Bóg podpowiadał. Głosiłem słowo boże.

ŁP: Ksiądz czuł, że wśród tych porwanych to właśnie na księdzu spoczywa rola bycia tym mocnym, który daje świadectwo?

MD: Czułem to, ale był taki moment, kiedy się rozchorowałem, wtedy oni mnie wspierali. Później ja byłem dla nich wsparciem, bo codziennie podczas Mszy świętej było głoszone Słowo Boże i krótkie kazanie.

ŁP: Czy przez te wszystkie dni, kiedy ksiądz był w niewoli, przyszło choć raz zwątpienie?

MD: Z mojej strony nie było zwątpienia – nawet przez moment. Była taka pokusa szatańska, a właściwie taki głos, który mówił mi: widzisz, piekło jest mocniejsze. Pomyślałem, że akurat jest Wszystkich Świętych, czyli święci się radują, a zło triumfuje. Ale ta myśl była bardzo krótka. Wiedziałem, że święci są ze mną i dobro zwycięży.

ŁP: Wszyscy tutaj modlili się w księdza intencji.

MD: Ja to czułem. Siłę modlitwy da się odczuć i wiedziałem, że nikt o mnie nie zapomniał.

ŁP: Wiemy, że dostarczone były księdzu najpotrzebniejsze rzeczy. Kto się kontaktował i kto to przekazywał?

MD: To Ks. Mirosław Gucwa, mój kolega i przyjaciel. Zdobył numer do rebeliantów już na drugi dzień. Pamiętam, że widziałem szefa bandy, który rozmawiał z ks. Gucwą. Zapytał, jak się czuję, co u mnie, i powiedział od razu, że chce dostarczyć dla mnie najpotrzebniejsze rzeczy. Rebelianci się zgodzili, umówili się z nim w jakimś miejscu i przekazał im rzeczy. Ks. Mirosław bardzo ryzykował, bo przecież nie wiedział co się wydarzy.

ŁP: Jak doszło do uwolnienia?

MD: Nie wiem, nie dociekam. Wiem tylko, że wiele stron było w te pertraktacje zaangażowanych. Mediatorem był na pewno prezydent Konga.

ŁP: Często się mówi, że wszystkie doświadczenia są po coś...

MD: To doświadczenie było mi potrzebne. Jestem innym człowiekiem. Na pewno to doświadczenie było potrzebne Kościołowi – wiele osób się modliło za misjonarzy.

ŁP: Czy ksiądz czuje, że to, co mówi, jest świadectwem wiary?

Wiem, Pan Bóg wysłał mnie na rekolekcje do lasu. Sześciotygodniowe rekolekcje.

ŁP: Dość trudne rekolekcje, niecodzienne rekolekcje w rękach rebeliantów...

MD: Bardzo trudne. Taki scenariusz nakreślił Pan Bóg.

ŁP: W tym scenariuszu jest powrót do Afryki?

MD: Nie wiem, gdzie ta droga mnie zaprowadzi.

ŁP: Gdyby się okazało, że tak, ks. Dziedzic wraca do Afryki?

MD: Tak, jeśli będzie takie natchnienie, to oczywiście. Mamy również misje w Czadzie, Kongo.

ŁP: Dlaczego po księdza porwaniu w ogólnopolskich mediach mówiło się, że misjonarze są szaleńcami, zalecano powrót do kraju, opuszczenie niebezpiecznych rejonów?

MD: Nie jesteśmy samobójcami, nie było zagrożenia życia. Tak jak mówiłem wcześniej: przyszli po nas, bo mieli w tym swój konkretny cel – osiągnięcie zamieszania medialnego.

ŁP: Jak to jest, misjonarzem jest się z powołania, czy można się nim stać?

MD: To jest powołanie, może nawet już od urodzenia.

ŁP: Gdyby ksiądz wiedział, że taka sytuacja będzie miała miejsce, to zdecydowałby się na wyjazd?

MD: Modliłbym się, żeby do takiej sytuacji nie doszło.

ŁP: Dziękuję za rozmowę.

Rozmowę z ks. Mateuszem Dziedzicem będziecie mogli usłyszeć ponownie na antenie RDN w najbliższą niedzielę o godz. 11. O 16.30 zapraszamy na audycję ks. Piotra Boracy z udziałem ks. Dziedzica 'Na misyjnym szlaku'.

(Źródło: RDN Małopolska i RDN Nowy Sącz)

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Uwolniony ksiądz Mateusz Dziedzic mówi o porwaniu i sile modlitwy"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]