7°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

W mojej walizce mam teraz o połowę mniej miejsca

Opublikowano 26.12.2015 09:56:32 Zaktualizowano 04.09.2018 19:30:21

Rozmowa z aktorką Katarzyną Zielińską

– Występuje Pani w „Listach do M. 2” – kontynuacji kinowego przeboju. Pierwsza część okazała się najchętniej oglądaną polską komedią ostatniego 25–lecia, drugą w niecały miesiąc od premiery obejrzało ponad 2,3 miliona widzów. Skąd taka popularność tego filmu?

– „Listy do M” wprawiają w fantastyczny nastrój świąteczny, dostarczają dobrych emocji. Uczą skupiania się na drugim człowieku. Przede wszystkim ten film mówi o miłości – a to bardzo ważne w czasach, w których żyjemy w ciągłym pędzie. Mam nadzieję, że wychodząc z kina, widzowie mają poczucie, że warto poświęcać uwagę innym, dbać o rodzinę, skupiać się na chwilach z bliskimi. Druga część „Listów...” jest chyba jeszcze bardziej familijna, dzieciaki w dużej mierze zdominowały film. Fantastycznie! Cieszę się, że powstała taka bezpretensjonalna komedia, bez napięcia i zadęcia.

- Filmy i seriale o miłości to chyba Pani specjalność. Grała i gra Pani m.in. w „Barwach szczęścia”, „O mnie się nie martw', „To nie koniec świata', „Przyjaciółkach”, „Och Karol 2” – wszystkie z nich opowiadają o uczuciowych perypetiach bohaterów. Lubi Pani takie role?

– Takie scenariusze po prostu do mnie trafiają, z czego się bardzo cieszę. Mam oczywiście też inne marzenia – chciałabym grać w filmach sensacyjnych albo kostiumowych. Wszystko przede mną. Przydarzają mi się fajne rzeczy, tym bardziej satysfakcjonujące, że te filmy i seriale podobają się ludziom, że tyle osób chodzi do kina albo ogląda kolejne odcinki w telewizji. Dzięki temu mam szansę pozytywnie zapisać się w świadomości widzów.

- Dała się Pani też poznać widzom, jako wokalistka...

– Muzyka to ważny element mojego zawodu. Uczyłam się śpiewu u mistrza piosenki żydowskiej Leopolda Kozłowskiego i u Włodzimierza Korcza. Produkuję spektakle muzyczne. Mój tata powtarzał zawsze, kiedy z siostrą uczyłyśmy się gry na fortepianie, że to, czy w przyszłości będziemy grały czy nie, to kwestia drugorzędna. Najważniejsze, żebyśmy poznały świat muzyki, bo muzyka odciąża głowę, relaksuje, inspiruje. Człowiek, który lubi muzykę, ma do siebie i świata większy dystans i bardziej otwiera się na drugiego człowieka. Zauważam to każdego dnia. Zapraszam serdecznie na benefis Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza z okazji ich 40-lecia współpracy artystycznej, który pojawi się w niedzielę, 27 grudnia, o godz. 18.30 w TVP 1.

- Często pojawia się Pani w mediach. Piszą o Pani pisma kobiece, plotkuje prasa kolorowa. Podoba się Pani ta strona kariery?

– To nieodłączna część mojego zawodu. Widzowie chcą śledzić, co się u mnie dzieje – i ja to rozumiem. Jestem jednak bardzo zasadnicza w kwestii mojej prywatności i nie wpuszczam kamer za drzwi domu ani nie opowiadam o szczegółach mojego życia prywatnego. Ale mogę pokazać, co noszę, jakie mam poglądy, jakie są moje priorytety życiowe, albo co lubię. Dlaczego tego nie robić? To świadczy o moim szacunku do widzów, którym nie wystarcza już oglądanie aktorów w filmach i serialach, ale chcą o nich wiedzieć coś więcej. Jestem więc bliżej ludzi dzięki Facebookowi, Instagramowi albo fanpage'owi, a jednocześnie wyznaczam granice, których nie pozwalam przekraczać obcym.

- Lubi Pani bywać na galach i bankietach?

– Nie chodzi o to, czy lubię. W moim przypadku to zobowiązanie zawodowe. Jestem producentką spektakli teatralnych i mam w związku z tym obowiązki względem moich sponsorów. Patrząc z boku, łatwo to negatywnie oceniać. Jednak sponsor wykładający pieniądze na przedstawienie oczekuje, że pojawię się na przyjęciu albo innej oficjalnej imprezie. Mam w związku z tym wiele dylematów – jeśli mogłabym wybrać, zostałabym w domu z mężem i synkiem. Jednak obowiązki zawodowe czasem biorą górę nad priorytetami. Życie.

- Na czym polega Pani praca producentki spektakli?

- To dość trudne zadanie. Muszę najpierw znaleźć scenę, na której zostanie wystawione przedstawienie, scenariusz, reżysera, aktorów, muzyków, scenografa, kostiumografa. Najbardziej żmudny etap to szukanie pieniędzy u sponsorów. To naprawdę uczy pokory, bo sukces odnoszę może na jednym ze stu spotkań. Aktorzy też często są pozajmowani i muszę czekać na ich wolne terminy. Ale mam trochę taki góralski temperament i siłę, więc jestem wytrwała w pracy i poszukiwaniach. W ten sposób spełniam swoje marzenia o tym, co i kogo chciałabym zobaczyć na scenie. Robię to przede wszystkim dla własnej satysfakcji i radości. Grając potem moje spektakle cieszy mnie, że ludzie chcą przychodzić na przedstawienia, kupują bilety i zapełniają sale. Podejmuję ryzyko – czy wystarczy mi pieniędzy na produkcję, czy spektakl się spodoba – ale jest ono warte zachodu.

- Relaksuje się Pani podróżując. Dużo Pani jeździ z synkiem Heniem. Taki wyjazd to skomplikowane przedsięwzięcie?

– Wymaga przede wszystkim dobrego przygotowania. Nie postrzegam świata przez pryzmat kłopotów, jakie mnie mogą spotkać, chociaż jestem przezorna i staram się wcześniej przygotować na wszelkie ewentualności. Podróże z dzieciakiem – a Henio ma prawie rok – to wielka radość, nie udręka. Nie boję się ich. Oczywiście, swoją walizkę pakuję na końcu i mam w niej o połowę miejsca mniej niż wcześniej, gdy podróżowałam. To jedyny mój kłopot w podróży z dzieckiem. Świat też się zmienił, jest przygotowany na to, że dzieci podróżują. Nawet w samolocie ludzie nie stroją min dlatego, że obok nich leci niemowlak. Kiedy pojechaliśmy z czteromiesięcznym synkiem do Tajlandii, byłam zachwycona. Opieka medyczna, udogodnienia dla dzieci, stosunek Tajów do malców – wszystko było idealne. Oczywiście nie zdawaliśmy się na los, tylko przed wyjazdem dokładnie sprawdziliśmy, gdzie w razie czego szukać pomocy albo czego unikać, ale podróż udała się nam trojgu znakomicie. Nie ma się czego bać – kiedy sami jesteśmy przerażeni, wyprawa jest znacznie trudniejsza.

- Jakoś szczególnie przygotowuje się Pani do takich podróży?

– Zaprojektowałam sobie na przykład torbę La Millou na podróże z synkiem. Chciałam mieć zorganizowaną przestrzeń, miejsce na wszystkie drobiazgi i gadżety, łatwo dostępne i uporządkowane. Nie chciałam jeździć z tysiącem pakunków i godzinami w nich czegoś szukać. Po prostu sama sobie ułatwiam życie. Kiedy zostałam mamą, to zorientowałam się, czego mi brakuje, co sprawia największą trudność. Dlatego m.in. zaczęłam projektować dla mam i dzieciaków.

- Ktoś testuje zaprojektowane przez Panią torby, zanim trafią do sprzedaży?

– Tak, i to bardzo dokładnie. Z innymi mamami kontaktuję się przez fanpage i Instagtram, czasem podrzucają mi swoje pomysły. Czytam każdy wpis. Testowałyśmy każdą kieszeń, nieprzemakalność torby, wielkość, długość rączek, przydatność w podróży i na spacerze. Dosłownie wszystko. Dopiero po takich testach mam odwagę uczciwie wypuścić mój projekt na rynek. Musi być przecież funkcjonalny i trwały. Projektuję to, co sama chciałabym mieć i nosić.

- Pochodzi Pani z Sądecczyzny, podobnie jak Pani mąż. Często Pani wraca do Starego Sącza?

– Na szczęście, odwiedzając swoje rodziny, jedziemy z mężem w tę samą stronę. W jednym miejscu mam rodziców i teściów. To wyjątkowy dar losu. Cieszę się, że mogę mojemu synkowi pokazać przepiękne okolice, z których pochodzę – jedne z najpiękniejszych w Polsce. Uwielbiam wracać do domu rodzinnego, z którym wiąże się tyle wspomnień. Moi rodzice i teściowie to wspaniali, energiczni ludzie, przebywanie z nimi zawsze dobrze mnie nastraja. W domu spędzam czas tak harmonijnie i szczęśliwie, że nie mam nawet wyrzutów sumienia, kiedy wyłączam telefon i skupiam się tylko na bliskich.

- A jak przyjmują Panią sąsiedzi, dawni znajomi, mieszkańcy okolic, w których Pani się wychowała?

– Bardzo serdecznie i mile, ale własny świat, dom, przyjaciół i dobrych znajomych mam już raczej w Warszawie. W Sączu chcę się nacieszyć najbliższymi, wspólnie spędzanym czasem, rozmowami i spacerami, których jest znacznie więcej, od kiedy pojawił się syn. Nie wyobrażam sobie też świąt gdzie indziej niż w rodzinnych stronach.

- Jak się obchodzi Boże Narodzenie w Pani rodzinie?

– Mamy dwie Wigilie. W tym roku święta będą wyjątkowe. Przy wigilijnym stole spotykają się nasze rodziny i ich rodziny, więc ludzi jest bardzo dużo. Święta są intensywne, ale to właśnie lubię, czuję się potem tak pozytywnie zmęczona. Nie ma nic ważniejszego ponad to, że jesteśmy razem. Z mężem, synem, rodzicami, teściami, siostrami i dalszymi krewnymi, czuję się naprawdę spełniona.

- Jakie tradycje dominują podczas świąt w Pani domu?

– Im więcej członków rodziny, tym bogatsze tradycje, ciągle więc coś się u nas zmienia. Każdy wprowadza potrawę wigilijną charakterystyczną dla jego miejsca pochodzenia. Jeśli chodzi o tradycje to np. wkładamy monetę do jednego z pierogów. Ten, kto znajdzie pięciogroszówkę, będzie miał szczęście przez cały rok. Podczas Wigilii kładziemy też pod talerzami opłatek. Kiedy przywrze do dna, to znak, że można się spodziewać się obfitości w nadchodzącym roku. A o 20.30 kolędujemy. Spotykamy się w pełnym grodzie rodzinnym. Śpiewamy kolędy do późnych godzin nocnych.

Rozmawiała Anna Bugajska

Fot. LA MILLOU.

O Autorce – dziennikarka, redaktor, pracowała m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku”, „Rzeczpospolitej”, była m.in. szefową miesięcznika popularno-naukowego „How It Works?”, obecnie w Wydawnictwie Bauer. Od ponad 20 lat zajmuje się m.in. tematyką kulturalną, społeczną i zdrowotną.

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"W mojej walizce mam teraz o połowę mniej miejsca"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]