7°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

Wspomnienie o ojcu Janie Górze OP

Opublikowano 19.01.2016 11:21:01 Zaktualizowano 04.09.2018 19:24:44

W życiu ważne jest, żeby się wychylać, ale nie wypaść… Nie wszystko w życiu jest proste, i w cieniu bywa, że jest jasno – zwróć swą twarz ku słońcu, a cień zostanie w tyle…

Pisał St. Exupery: „Kochać, to znaczy nie patrzeć na siebie, ale patrzeć razem w jednym kierunku.” Mogę powiedzieć, że kochałem o. Jana Górę, zafascynowany jego totalnym zawierzeniem Chrystusowi i nie oszczędzaniem się dla sprawy Bożej. Nigdy nie porównywałem się z nim, może dlatego nie czułem się przytłoczony jego wielkością, a czas naszej długoletniej duszpasterskiej współpracy uważam za jasny i twórczy.

Zaczęło się gdzieś późnym latem 1990 r. Przyjechałem do Poznania z asygnatą od o. Prowincjała, gdzie było napisane, że dla dobra mojego i Zakonu znalazłem się tutaj… Nie miałem wyjścia, musiałem w to uwierzyć, choć serce było jeszcze przy pierwszej miłości, przy Krakowie. Rozum zaś podsuwał mi myśl, której się dzisiaj wstydzę, że w porównaniu z fantazją, gościnnością i wylewnością krakowian, poznaniacy są jak oziębłe żony. Bardzo szybko przekonałem się, że jest inaczej, że są to stereotypy i wymyślone mity, a poznaniacy wspaniali i do dziś ich kocham.

Ojciec Jan zaprosił mnie do współpracy w Duszpasterstwie Akademickim. Były poranne „siódemki”, a po nich „agapy”, czyli poranne śniadania ze studentami, w któryś z dni „krąg biblijny”, a także słynne „roraty”, które odprawiałem, gdy o. Jan wyjeżdżał na rekolekcje. Bywało, że pod jego nieobecność odprawiałem niedzielne akademickie „dziewiętnastki”. To mi jednak nie wystarczyło, chciałem mieć obszar własnej odpowiedzialności i wolności duszpasterskiej. O. Jan mi w tym nie przeszkadzał, raczej inspirował.

Najpierw była Wspólnota Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół – wspólne wyjazdy, msze św. w każdą niedzielę o godzinie 9. Spotkałem tam wspaniałych ludzi, dla których „być” znaczyło „kochać”, tzn. „służyć”, a „służyć” znaczyło być dla drugich, być dla drugich w bezinteresownym darze z siebie. Nie pamiętam już w jakich okolicznościach, chyba za podpowiedzią przeora o. Tadeusza Klichowicza, narodził się pomysł happeningu „Kochajmy dzieci” z okazji ogłoszonego przez papieża Jana Pawła II dnia 25 marca „Dniem Świętości Życia”. I tak narodziły się „10-tki”, Msze Św. Rodzinne odprawiane w każdą niedzielę o godzinie 10 właśnie. Tak powstało środowisko, głównie wychowanków DA, którzy założywszy rodziny znaleźli drogę powrotu do wspólnoty kościoła „swojej pierwszej miłości”.

Równolegle, uczestniczyłem w organizowanych przez o. Jana co roku w lipcu, w naszym ośrodku w Hermanicach koło Ustronia Śląskiego, Kolokwiach Dominikańskich – Wiara, Kultura, Miłość. Tam, w roku 1991 narodził się hymn VI Światowego Dnia Młodzieży w Częstochowie „Abba – Ojcze”. To był wspaniały twórczy czas duchowego wzrastania, pasterzowania na hermanickiej łące wśród namiotów i w Namiocie – Kaplicy, w „Namiocie Spotkania”. Tam, w Hermanicach odkryliśmy w sobie mendykanckiego ducha – ducha żebractwa. Dzięki temu, dzięki nawiązanym lokalnym przyjaźniom mogliśmy wybudować „Wiatę-Kaplicę”, która zastąpiła stary wysłużony „Namiot Spotkania”, a „sławojki” zastąpiły „sanitariaty z prysznicami” - toalety, których nie powstydziłby się Holiday Inn.

W tym czasie narodziła się też Jamna – ośrodek duszpasterski w przeuroczym zakątku w Małopolsce, w górach – a wraz z nią nadzieja wspólnego budowania domu i uczenia się domu i gościnności, tego zapomnianego sposobu i narzędzia ewangelizacji. W sposób naturalny rozpoczął się proces odideologizowania wiary w konfrontacji z rzeczywistością, za którą trzeba było wziąć odpowiedzialność – inaczej mówiąc, rozpoczęła się cudowna przygoda „przekładania wiary na kulturę”, tak jak zachęcał do tego nasz papież Jan Paweł II.

Kiedy zbliżał się Wielki Jubileusz 2000 roku, papież wskazał, że drzwi przejścia w XXI wiek muszą być odpowiednio większe i szersze, zważywszy, że to nie wiek, ani nie wieki, a dwa tysiące lat przekraczamy wraz z Chrystusem w nowe trzecie tysiąclecie. I tak narodziła się „Lednica 2000” – Święto młodych, do których będzie należała przyszłość, jeśli zachowają wiarę w sercach, wiarę w Chrystusa, przekazując drugim i przyszłym pokoleniom motywy „życia i nadziei”. Lednica stała się programem świadomego wyboru Chrystusa i utrwalania w sobie biblijnych obrazów mówiących tak naprawdę o jednym, że Pan Bóg nas kocha, choćby nas nikt nie kochał, i że nas chciał, nawet gdyby nas nie chcieli nasi rodzice. Zapragnął nas dla siebie, dlatego nas stworzył, uczynił obrazem swej własnej wieczności. Stąd przekonanie – jesteśmy chcianymi i kochanymi Bożymi dziećmi, nasze życie ma sens. Warto żyć dla Boga – warto żyć dla miłości. Zachęcał nas do tego papież Jan Paweł II, mówiąc: „Odwagi!!! Miejcie odwagę żyć dla miłości”.

Możliwość uczestniczenia w tej przygodzie duszpasterskiej wraz z o. Janem, czy można chcieć i śnić więcej? Nie o splendorach, zaszczytach, ale o wiernej służbie w Bożej sprawie. Nie! Myślę, że czasu ofiarowanego mi przez Opatrzność nie zmarnowałem i nie muszę się go wstydzić, a w cieniu „Wielkiej Góry” wiele się nauczyłem, choćby tego, że idąc razem, współpracując ze sobą jako dominikanie możemy pójść dalej, lepiej, pewniej, aż do szczęścia, do zadziwienia.

Ojcze Janie - za to, że mogłem Ci towarzyszyć w twoich dolach i niedolach, w słońcach i gwiazdach, w niebach i piekłach, dziękuję Ci serdecznie!

o. Andrzej Chlewicki OP, Jamna styczeń 2016

*** Post scriptum ***

Były lata 70., PRL, siermiężność socjalistyczna przytłaczała, malowana szarością, prawdziwą barwą beznadziejności. Miałem wówczas kilkanaście lat. Jako licealista tarnobrzeskiego „Ogólniaka” uczęszczałem ze swoją klasą (niepełną zresztą – dzieci miejscowych notabli i działaczy partyjnych „na religię” nie chodziły) na katechezy do klasztoru Ojców Dominikanów. Tam zobaczyłem o. Jana Górę po raz pierwszy. Nie można było go nie zauważyć – w dżinsach wranglerach, o jakich wielu z nas licealistów, mogło tylko marzyć, w czerwonych skarpetkach i szaliku, w kurtce „moro”, z długimi włosami. Intrygował nie tylko świeckim ubiorem, ale całym sobą, sposobem mówienia. Przychodziliśmy do niego pod klasztor, a on wychylał się z okna i z nami rozmawiał. Lubił brylować. Mówił: Wychylam się tak do was i z samotności wyję do Księżyca. Ale nogi mam za kaloryferem, żeby nie wypaść. Bo w życiu ważne jest, żeby się wychylać, ale nie wypaść…

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"Wspomnienie o ojcu Janie Górze OP"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]