3°   dziś 2°   jutro
Wtorek, 24 grudnia Adam, Ewa, Irmina

O kuchni na poważnie, o limanowskim landszturmie na wesoło

Opublikowano  Zaktualizowano 

Świąteczny czas sprawił, że znów sięgnąłem po pióro, a – gwoli prawdzie - po klawiaturę.

Zrazu byłem zły na Redaktora Naczelnego (broń Boże, proszę nie mylić z tym od opiniotwórczej Gazety), że moje piękne, patetyczne, wzniosłe, ociekające lukrem patriotyzmu, teksty wsadził między pieczone kurczaki i pyszne serniki w brytfankach. Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło. Zdaje się, że dzięki temu przysporzyłem sobie nieco damskiego elektoratu ☺. Szczególnie ciepło uśmiecham się do emy6 (nie wiem, czy można odmieniać)za wsparcie, a wręcz zachętę, dla mojego grafomaństwa.

Obiecuję solennie, że tym razem nie będzie kolejnego szturmu Jabłońca, ani też heroicznej jego obrony. Swego czasu zrobili to fachowo-biegli w żołnierskim rzemiośle-węgierscy huzarzy. A że akurat wcześniej mowa była o pysznościach na świątecznym stole, postanowiłem napisać o czymś, na czym się zupełnie nie znam, czyli o gotowaniu. Tu pole (czyli tzw. pomieszczenie kuchenne) oddałem bez walki-co tu ukrywać, nawet z radością-
mojej Szanownej Małżonce, świetnej kucharce, już dawno, blisko trzydzieści lat temu. Nawet gdy nie ma czasu coś upichcić w tygodniu, bo dojeżdża do pracy kawał drogi, zadowalam się odgrzanymi łazankami, za którymi przepadam. Zbesztacie mnie w komentarzach za te niekompetentne bazgroły i dopiero będę się miał z pyszna … pośród tylu pyszności. Może wywołam tym u moich adwersarzy-miast zgrzytania zębami-przynajmniej grymas uśmiechu.

Tuż przed Świętami, śledziłem z zaciekawieniem wstępną fazę tzw. sprawy kotłowej z wsadem (moje autorskie określenie, prawnie zastrzeżone!). Zbierały się reprezentatywne i decyzyjne gremia; padały argumenty i kontrargumenty. Przyglądałem się temu z boku z dwojakiej przyczyny. Po pierwsze-jak wspomniałem-nie znam się na kuchni, a po drugie, moje dzieci dawno już wyrosły i z placówkami zbiorowego żywienia nie mają już do czynienia. Jak uczęszczały do szkoły, sporadycznie korzystały ze stołówek i-wierzcie mi-zawsze było z tym „urabianie”. Jak sięgam pamięcią, pojawiały się i znikały akcje typu: kubek gorącego mleka, herbaty, kakao dla ucznia, kanapka dla głodujących dzieci, itp.

Zobacz również:

Deklaruję w tym miejscu, że problem traktuję bardzo poważnie, ale postrzegam całą tę sytuację jako odprysk złej polityki prorodzinnej, a w zasadzie jej brak. Jak nie wiadomo,o co chodzi, to chodzi o pieniądze, których jest po prostu coraz mniej. Trudno więc dziwić sięPanu Burmistrzowi B, że jest zdeterminowany ten problem rozwiązać.
   Piszącego te słowa-lat temu dwadzieścia z okładem-rząd jednym ministerialnym podpisemwypierniczył (przepraszam za kuchenną terminologię) ze spółdzielni pracy, kazał płacić ZUS i robić na własny rachunek. Bez skrupułów, i nawet bez zrewaloryzowanych składek członkowskich. Pewien stary spółdzielca, który zakładał spółdzielnię i całe życie w niej przepracował, wyliczył, że tych składek uzbierało się na „malucha”(mowa o fiacie 126p), a wypłacono na … rower. Tak wyglądała, … od kuchni☺, słynna reforma Ministra B.

Szczególnie teraz, gdy kryzys sięga (dosłownie) do naszych domowych budżetów, wychowywanie dzieci to naprawdę wyzwanie. Mam nadzieję, że przy odrobienie dobrej woli wszystkich stron porozumienie zostanie wypracowane.

Jak obywatele mają zdefiniowane ustawowo powinności (np. podatki) wobec państwa, tak  i państwo winno mieć obowiązki wobec swoich obywateli. Jestem pewien, że i to można by rozwiązać jednym zamaszystym podpisem. Ale po co? Kłóćcie się tam, na dole, skaczcie sobie do gardeł, by wam nie świtało w głowie myśleć o czym innym. Na ten przykład o szykującej się prywatyzacji resztek, ale nadal stanowiących łakomy kąsek, majątku narodowego. Nawet nie będę się ośmieszać, przypominając, że to przecie nasze, wspólne, Lepiej zwalić winę na burmistrza, prezydenta miasta, wójta, dyrektora szkoły, nawet sołtysa, byle nie na centralę.

Centrala natomiast-co jakiś czas-z fanfarami obwieszcza, że się decentralizuje. Bo tak nakazują europejskie standardy. Wiele lat temu pozbyła się przemysłu z kopalniami, hutami i stoczniami, bo niszczyły i zatruwały środowisko. Poza tym miała kłopot z tzw. klasą robotniczą (kto ją jeszcze pamięta ?), która notorycznie domagała się podwyżek i w tym celu urządzała sobie zorganizowane wycieczki do Stolicy, bynajmniej nie po to, by ją zwiedzać. Oddała też szkolnictwo z dożywianiem dzieci, dziurawe drogi, itd. Nie będę odkrywczy, jeżeli pokuszę się o sformułowanie prawa ze styku polityki i ekonomii, a mianowicie, im bardziej centralny sejf świeci pustkami, tym więcej władzy (iluzorycznej) i splendoru (czytaj: obowiązków) spływa na prowincję. Tyle tylko, że w ślad za tymi nie spływają pieniądze.

Osobiście czekam z niecierpliwością, kiedy centrala sceduje na samorządy obowiązek strzeżenia i obrony granic swoich terytoriów. Czytając co nieco o stanie polskiej armii, a to już zajęcie z mojej bajki, stanie się to niebawem. Najbardziej wartościowe pod względem bojowym jednostki zostały wyeksportowane poza granice, a obrona terytorialna kraju przestała praktycznie istnieć. Wtedy-jako podchorąży rezerwy-zabłysnę swymi talentami organizacyjnymi i dowódczymi. Tyle, że z uwagi na wiek dyslokują mnie pewnie do …kuchni. Ale się nie dam! Generał dywizji, pierwszy szwoleżer II Rzeczypospolitej, Bolesław Wieniawa Długoszowski, doktor nauk medycznych, chirurg i okulista, malarz i literat, poszedł w legionowe kamasze w wieku lat trzydziestu trzech. Zostawił Paryż i piękną żonę.
A feldmarszałek Józef Radetzky (ten od słynnego marsza) gromił swoich wrogów jeszcze w wieku lat osiemdziesięciu paru. Tak więc wszystko jeszcze przede mną!
   Teraz już wiecie, Szanowni Czytelnicy, na jaką okoliczność rekrutuję młodocianych i leciwych limanowskich landszturmistów i przeprowadzam wspólne manewry ze Strzelcem.

Jest to zalążek limanowskiej obrony cywilnej, która będzie strzec nienaruszalności granic naszego miasta w zjednoczonej Europie. Informację tę podaję do wiadomości odpowiednim służbom, które bacznie nas obserwują i ślą raporty tam, gdzie trzeba.
   Pan Burmistrz B. będzie Wodzem Naczelnym z mocy sprawowanego urzędu. Legitymuje się
stosowną siwizną i ma czapkę z orzełkiem. Teraz już Pan wie, w jakim celu ją podarowałem na Jabłońcu. Sprawił to mój geniusz strategiczny, który pozwala mi wybiegać parę kroków do przodu. Ponadto wywiad doniósł mi, że jest Pan Dziadkiem. Proszę tego nie kojarzyć pod groźbą stosownych paragrafów z sanacją z okresu międzywojnia, jak i czasu teraźniejszego.
Do boju poprowadzi nas Komendant Strzelca D (najwyższy rangą) wraz ze swym pierwszorzutowym Strzelcem, rekrutującym się ze ślicznych żołnierek. Takiemu to dobrze! A że dziewczęta pójdą na pierwszy ogień, trudno. Cena równouprawnienia i tzw. parytetu płci. Poza tym tak nakazuje regulamin walki. My, młodzi i starzy landszturmiści, ze swoimi plastykowymi karabinami, pójdziemy w drugiej linii.  Przynajmniej nie żal będzie umierać w tak anielskim towarzystwie….

   Zapraszam do mojej galerii starej pocztówki, aby przekonać się, jak niełatwe jest życie landszturmisty. W ramach świątecznego relaksu. Wprawdzie Boże Narodzenie już za nami, ale przed nami jeszcze Sylwester, Nowy Rok i Święto Trzech Króli. Świątecznie uprzedzam, że zbieżność wyżej wymienionych inicjałów, stanowisk, et cetera, et cetera, et cetera,… .

                                                                                  

Komentarze (2)

kagraja
2012-01-01 12:28:15
0 0
Świetnie panie Marku,landszturmistów gdyby jeszcze wielu potrzeba było to zaciągnąłbym się ale z wiktem,mogą być łazanki odgrzewane,pozdrawiam
Odpowiedz
konto usunięte
2012-01-02 13:36:15
0 0
Super tekst.
Odpowiedz
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"O kuchni na poważnie, o limanowskim landszturmie na wesoło"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]