1°   dziś 1°   jutro
Piątek, 22 listopada Marek, Cecylia, Wszemiła, Stefan, Jonatan

'Makalu wciąż czeka na mnie. Zawsze mogę tam wrócić...'

Opublikowano 26.12.2011 08:34:43 Zaktualizowano 05.09.2018 08:20:39

Wyznaje zasadę, że za szczyt nie warto oddać nawet paznokcia. Dlatego nie wyszedł na wierzchołek Makalu, piątej co do wysokości góry na świecie. Jego dwóm towarzyszom wspinaczki, którzy się odważyli, trzeba było amputować palce. O przekraczaniu granic i potędze gór opowiada ich miłośnik, 37-letni kryniczanin Jacek Groń.

Wspina się od 20 lat – wówczas po raz pierwszy wyjechał w Tatry.  Od tamtej pory jeździ tam co dwa- trzy tygodnie, bez względu na porę roku i pogodę. Jego zdaniem polskie góry są wystarczające, by przygotować się na wyczerpującą wyprawę w Himalaje. Pierwszą odbył w 2007 roku. Zdobył dwa szczyty: Island Peak  6180 m  n.p.m. i  Ama Dablam – 6812.

- Wejście na Island Peak trudno nazwać  wspinaczką. To praktycznie była rozgrzewka przed  wejściem na  Ama Dablam, która jest już trudną górą – mówi Jacek Groń. Wcześniej wspinał się w Alpach, zdobył Matterhorn, Mount Blanc.

- Wcale nie lekceważę poprzednich wypraw. Mount Blanc stał się bardzo powszechny i wielu go ignoruje, stąd tyle wypadków śmiertelnych. Ponadto tłok w górach nigdy nie służy bezpieczeństwu. Do gór pochodzę więc bardzo poważnie – stwierdza.

Do tegorocznej wyprawy w Himalaje przygotowywał się bardzo długo - praktycznie cztery lata, a intensywny trening rozpoczął  na rok przed wyprawą.  To nie był komercyjny, ale sportowy wyjazd organizowany przez Polski Związek Alpinizmu. By wziąć w nim udział Groń musiał się zakwalifikować.

- Nie każdy miał szansę na wyjazd. Makalu miała zdobywać wyselekcjonowana grupa himalaistów. Zwłaszcza, że cel trzeba było osiągnąć bez użycia dodatkowego tlenu  z butli i bez pomocy Szerpów, czego Polakom nie udało się osiągnąć od 23 lat – opowiada.

Wraz z nim wpinali się Artur Hajzer – kierownik wyprawy, Adam Bielecki z Tychów, Tomasz Wolfart z Wrocławia, gdańszczanin Kacper Tekieli, Maciej Stańczak z Opola, Adam Ciućka z Jeleśni i Tomasz Chwastek z Katowic. Wyprawa trwała prawie dwa miesiące.

1 września, po 9-dniowym trekkingu, himalaiści założyli  bazę.

W dwa tygodnie  zaporęczowali wszystkie niebezpieczne odcinki i założyli trzy obozy wysokościowe, zdobywając jednocześnie w tym czasie niezbędną aklimatyzację. Na kilka dni przed atakiem szczytowym zeszli na wysokość  4 tys. m n.p.m., by nabrać sił.

- Bazę główną, z której prowadziliśmy działalność górską, założyliśmy na 5600 m n.p.m. Niestety na takiej wysokości organizm nie jest w stanie w pełni się zregenerować – wyjaśnia Groń.

Przed samym atakiem szczytowym kryniczanin postanowił zrezygnować.  Makalu 30 września zdobyli Hajzer, Bielecki i Wolfart.

- Makalu nie jest szczytem trudnym technicznie, ale na wysokości  7400-8000 m. trzeba pokonywać długie odcinki w poziomie, co przy załamaniu pogody i wyczerpaniu jest bardzo niebezpieczne . Nie najlepiej się czułem. Jakiś szósty zmysł mi podpowiadał, żebym odpuścił. Na szczyt pewnie bym doszedł, ale już bym z niego nie wrócił – mówi Jacek Groń.

Niektórzy pośród tych, którzy się odważyli , dziś nie mają palców u rąk. Dwóch nie było w stanie zejść o własnych siłach. Trzeba było organizować akcję ratunkową.

- Z Katmandu przyleciało pięciu szerpańskich ratowników. Ze względu na złą pogodę śmigłowiec mógł dolecieć zaledwie do  wysokości 3,5 tys. m. - to jest  70 km od Makalu i 4000 m niżej . Tę odległość pokonali w 12 godzin. To niewyobrażalne dla zwykłego człowieka, któremu taki odcinek zajmuje co najmniej kilka dni. Dla Maćka i Tomka wyprawa zakończyła się tragicznie. Mieli mocno poodmrażane kończyny. Maciek stracił wszystkie palce u rąk, Tomkowi trzeba było amputować cztery. Wyznaję zasadę, że za szczyt nie warto oddać nawet paznokcia, a jestem fizjoterapeutą i bardzo cenię sobie swoje palce. Makalu wciąż czeka na mnie. Zawsze mogę tam wrócić – mówi bez żalu Groń, choć po każdej tak wyczerpującej wyprawie stwierdza, że ta była ostatnia.

- Człowieka męczy nieustanny kaszel ,jest głodny i zmęczony, do tego dochodzi potężny ból głowy związany z chorobą wysokościową. Ma dość, mówi do siebie: „Nigdy więcej”. A kiedy wraca do domu i zregeneruje się, już szykuje następną wyprawę – dodaje kryniczanin i przekonuje, że mimo wszystko góry pozwalają mu nabrać dystansu i osiągnąć wewnętrzny spokój.

- Jerzy Kukuczka powiedział, że jeden dzień w górach wysokich jest jak miesiąc spędzony na nizinach. Nigdy nie wiadomo, co kryje się pod naszymi nogami, czy pod śniegiem, po którym stąpamy, nie ma szczeliny, czy zaraz nie zejdzie na nas lawina. Doświadczenia zdobyte w górach są bezcenne i powodują, że większość codziennych spraw przestaje być dla nas ważna. Co z tego, że nam podatki podniosą, czy ktoś samochód zarysuje. W górach dostrzega się to, co naprawdę wartościowe – stwierdza.

Przyszłą wyprawę planuje również w Himalaje. Tym razem wspinaczkę górską chce połączyć z jego kolejną pasją – kolarstwem. Ma zamiar dotrzeć do północnych Indii i na płaskowyż tybetański  w krainę geograficzną Ladakh i Zanskar, gdzie znajduje się jedna z najwyżej położonych  dróg rowerowych z najwyższą na świecie przejezdną przełęczą  Khardung La 5602 m n.p.m. – dostępną tylko trzy miesiące w roku. Obecnie jest na etapie kompletowania ekipy, która będzie mu towarzyszyć, a także pozyskiwania sponsorów, którzy zechcą ten projekt wesprzeć.

- Mam nadzieję, że uda mi się wyjechać w nowym roku – mówi Groń.


Fot.: Archiwum prywatne Jacka Gronia

Zobacz również:

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"'Makalu wciąż czeka na mnie. Zawsze mogę tam wrócić...'"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]