7°   dziś 5°   jutro
Środa, 27 listopada Walerian, Wirgiliusz, Maksymilian, Franciszek, Ksenia

I w Polsce, i w Kosowie czuję się jak u siebie

Opublikowano 24.12.2015 16:29:28 Zaktualizowano 04.09.2018 19:30:41

Rozmowa z Arbreshą Goranci, 19-letnią Albanką, od urodzenia mieszkającą w Nowym Sączu.

- Jesteś muzułmanką?

- Ja nie jestem, tato jest muzułmaninem. Mama jest katoliczką. Różne religie i kultury przeplatały się u nas w domu.

- A co nosisz na szyi na złotym łańcuszku?

- Mapę Kosowa z godłem wewnątrz. Godło jest trochę podobne do polskiego, tylko tamten orzeł jest dwugłowy i czarny na czerwonym tle. Od dziadka to dostałam.

- Dlaczego nosisz taki medalik?

- Bo w takiej samej części czuję się Albanką z Kosowa, w jakiej czuję się Polką. Dzielę te uczucia po równo. Ja i brat urodziliśmy się tutaj i czujemy się Polakami, ale jakaś część nas mentalnie ciągnie do Kosowa.

- Tam sięgają korzenie Twojej rodziny?

- Tak. Mój ojciec z moim dziadkiem uciekli z Kosowa do Polski, podczas wojny w Jugosławii, ponad 20 lat temu, zanim jeszcze zaczął się konflikt w Kosowie. Trafili do Nowego Sącza, gdzie mój tato poznał mamę. Najpierw przyjechał tu dziadek, który poznał w Nowym Sączu Polkę i drugi raz się ożenił. Mieszkali niedaleko stąd. Sądecki dom dziadka wyglądał trochę jak tradycyjny albański dom. Tam ludzie mieszkają na piętrze, a na dole prowadzą biznes – sklep albo bar. Dziadek też tak żył w Nowym Sączu, identycznie jak wcześniej w Kosowie.

- Nosisz albańskie imię i nazwisko, które mocno Cię wyróżniają wśród rówieśników. Odczuwasz swoją inność na co dzień?

- Czasami odczuwam. Zaczęło się od księdza, który na chrzcie nie chciał mi nadać imienia Arbresha, więc moje imię chrzestne to Agnieszka. Były też problemy w sądeckim ratuszu, gdzie rodzice poszli mnie zarejestrować. Urzędniczka nalegała, żeby wybrali inne imię, bo takiego dziwnego nie może wpisać do dokumentów. Mama odegrała wtedy scenę – oddała mnie urzędniczce na ręce i powiedziała, żeby w takim razie ona mnie wychowywała, skoro lepiej wie, jak powinnam mieć na imię. I wyszła. Dopięła swego i w dokumentach mam albańskie imię. W szkole podstawowej większy problem z moją innością mieli nauczyciele niż dzieci. Dla rówieśników nie było sprawy, że do jednej klasy chodzi z nimi jakaś Arbresha, ma ciemniejszą karnację, ciemne włosy i oczy. Dzieci dopiero się uczą świata, więc wydaje mi się, że łatwo akceptują inność. Z kolei nauczyciele zawsze byli mnie ciekawi i pytali o różne rzeczy, np. co tam w Kosowie słychać? Czasami moje imię jest powodem śmiesznych historii. W pierwszej klasie technikum pani w sekretariacie wpisała mi w legitymacji imię Arabeska i z taką legitymacją podróżowałam przez dwa miesiące, bo sama pomyłki nie zauważyłam.

- Powiedziałaś, że tato jest muzułmaninem, a Ciebie ktoś pytał, w jakiej religii chcesz być wychowywana?

- Mama mnie o to pytała. Widziała, że nie pasuje mi chodzenie do kościoła i katolicka tradycja. Ochrzczona byłam jako dziecko, potem w gimnazjum byłam do bierzmowania, ale bardziej ze względów praktycznych, żeby w przyszłości nie było problemu, np. kiedy będę chciała wziąć ślub. W szkole średniej przestałam jednak chodzić do kościoła i na lekcje religii. Stwierdziłam, że to nie dla mnie.

- A interesowałaś się islamem? Chciałaś zostać muzułmanką?

- Też nie. Nie ciągnęło mnie do islamu, chociaż coś z tej tradycji wynieśliśmy, bo nie jemy w domu wieprzowiny. Tylko mój brat je. Ja nie znam smaku wieprzowego mięsa, nigdy nie jadłam i generalnie brzydzę się mięsem, no może poza drobiem.

- Mówisz po albańsku?

- Podobno, kiedy byłam małym dzieckiem, trochę mówiłam. Mama zabierała mnie do sklepu, ja co drugie słowo albańskie wtrącałam, a panie ekspedientki nie mogły się nadziwić, o co chodzi. Mama rozumie albański, więc im tłumaczyła dwujęzyczną mowę dziecka. Teraz, kiedy słucham albańskiego, to go rozumiem, chociaż trudno mi składać zdania w tym języku.

- Mówisz o sobie „jestem z Kosowa”, a byłaś tam już?

- Tylko raz, w miejscowości, skąd pochodzą dziadek i ojciec. W Polsce znajomi dziwili się, że tam jadę: „Zwariowałaś? Na Bałkany? Przecież utną ci głowę!”. Ale to nieprawda. Tam jest teraz spokojnie. Dużo ludzi z Europy podróżuje w tym rejonie autostopem, a miejscowi chcą im pomagać, bo oni stawiają na turystykę, żeby gospodarka Kosowa miała się lepiej. Wcześniej to było niemożliwe, a wyjazd był bardziej ryzykowny. Kiedy w Kosowie zepsuł się nam samochód, natychmiast zatrzymało się pięć aut, których kierowcy chcieli nam pomagać. Problem był tylko na granicy serbsko-kosowskiej. Serbowie zobaczyli w polskich paszportach typowo albańskie nazwisko Goranci i nie chcieli nas wypuścić. Mówili, że potrzebujemy wizy. Musieliśmy nadkładać sporo drogi przez Macedonię, bo Serbia nie uznaje niepodległości Kosowa.

- Znasz innych Albańczyków mieszkających w Polsce?

- Nie bardzo. Za to na Forum Młodych Liderów, które odbywało się w Nowym Sączu, we wrześniu, przyjechała delegacja z Albanii i tym sposobem poznałam swoją kuzynkę, o której istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Od niej się dowiedziałam więcej o naszej rodzinie.

- Wyjedziesz kiedyś do Albanii na stałe?

- Wolę tam jeździć na wakacje. Po tej jednej wizycie wiem, że chyba nie umiałabym się przestawić. Od najbardziej prozaicznych rzeczy poczynając – wychodzę do sklepu i gubię się między półkami, bo tam nawet ciastka wyglądają inaczej, a czekolada ma smak, którego nigdy wcześniej nie znałam. Błahostki, ale musiałabym całe życie poprzestawiać. Dla mnie jest tam nieco orientalnie, to świetne miejsce na wakacje, ale nie wiem, czy potrafiłabym tam mieszkać na stałe. Nikt nie kazałby mi w Kosowie ubierać burki na głowę, ale ludzie tam mają jednak inną mentalność niż nasza. Nie wiem, czy potrafiłabym po tylu latach życia w Polsce przebić się przez te bariery i wejść w ich kulturę. Żeby się wtopić w tamtejszą społeczność, sama musiałabym się trochę zmienić.

- Czyli jednak bardziej czujesz się Polką?

- W Polsce czuję się jak u siebie, ale w Kosowie, w Peje, miasteczku pochodzenia mojego dziadka i ojca, też się czuję jak u siebie. Zaryzykuję i powiem, że czuję się Europejką. Zresztą na studia wybieram się do Londynu, najpierw jednak czeka mnie matura z angielskiego. Takie studia to lepsze perspektywy na przyszłość. Ale wcześniej będę musiała tam popracować, żeby na te studia zarobić.

- Obserwowałaś dyskusję w Polsce na temat uchodźców i związane z tym obawy?

- Oczywiście, że interesowałam się tym, w końcu mój tato i dziadek byli kiedyś uchodźcami w Polsce. Niedawno brałam udział w konferencji „O wolności i prawach człowieka. Gdy słowa
zabijają” w ramach projektu Młodzi Ambasadorzy Tolerancji. To było bardzo ciekawe, a niektórzy uczestnicy mieli podobne odczucia do moich. Podobnie jak ja czują się u siebie w Polsce, jak i w ojczyznach swoich przodków. I to jest moim zdaniem bardzo fajne.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Fot. Z arch. A. Goranci

Komentarze (0)

Nie dodano jeszcze komentarzy pod tym artykułem - bądź pierwszy
Zgłoszenie komentarza
Komentarz który zgłaszasz:
"I w Polsce, i w Kosowie czuję się jak u siebie"
Komentarz który zgłaszasz:
Adres
Pole nie możę być puste
Powód zgłoszenia
Pole nie możę być puste
Anuluj
Dodaj odpowiedź do komentarza:
Anuluj

Może Cię zaciekawić

Sport

Pozostałe

Twój news: przyślij do nas zdjęcia lub film na [email protected]