antyTusk
Wpisy na forum: 161
Jeśli to prawda to muszę jechać tam odebrać tantiemy za mój pomysł racjonalizatorski bo to był mój projekt by zasiedlić Cyganami (opcja Mietek D. z psem) teren pod mostem. Jako plusy wymieniłem wtedy ...bieżącą wodę, dach nad głową, dostęp do terenów zielonych, szalety w krzakach okolicznych, basen kryty... FULL wypas dla średnio rozgarniętego moresa :D
..cdn „GW” tropi szpiegostwo Tuż po zawieszeniu prokuratora Pasionka na łamach „Gazety Wyborczej” ukazał się artykuł pt. „Cafe Pod agentem”. „Szefowie ABW za rządów PiS umówili rok temu prokuratora Marka Pasionka z agentami wywiadu USA. A on zdradzał im kulisy śledztwa smoleńskiego. Wydzwaniał też wieczorami do biura PiS” – czytamy w „GW”. W rozmowie z nami Bogdan Święczkowski zdementował te informacje. – To są kolejne łgarstwa „Gazety Wyborczej”. Takie spotkanie się odbyło, ale miało wyłącznie charakter towarzyski. Chodziło o pożegnanie oficera FBI. Było to spotkanie z oficerami łącznikowymi, czyli oficjalnymi przedstawicielami Stanów Zjednoczonych w Polsce. Rozmawialiśmy na różne tematy. Zapewne także o katastrofie smoleńskiej. To był przecież czerwiec 2010 r. Wszyscy wtedy przeżywaliśmy tę tragedię. Jestem za to pewien, że podczas spotkania Marek Pasionek nie przekazywał żadnych informacji, a tym bardziej materiałów ze śledztwa. To jest kłamstwo i pomówienie. W artykule „GW” jest też mowa o przeciekach do mediów. – Nie sądzę, aby Marek Pasionek przekazywał jakiekolwiek informacje przedstawicielom mediów. Nawet jeśli w billingach pojawiają się połączenia z dziennikarzami, to o czym to świadczy? O niczym. Zarzut, że Marek Pasionek w czerwcu 2010 r. przekazywał tajne informacje, jest absurdalny. Jakież to postępy w śledztwie były w tamtym czasie, półtora miesiąca po katastrofie? Według „Gazety Wyborczej” kojarzony z PiS Marek Pasionek kontaktował się z parlamentarzystami Prawa i Sprawiedliwości, m.in. z posłanką Beatą Kempą. Jej reakcja była błyskawiczna – wydała oświadczenie, w którym napisała: „Prokurator Marek Pasionek nigdy do mnie nie dzwonił i nie prowadził ze mną żadnych rozmów na temat śledztwa smoleńskiego. Nie znam prokuratora Pasionka i nigdy z nim nie rozmawiałam. Redaktor Marcin Kącki nie dysponuje żadnymi dowodami mogącymi potwierdzić opisane w jego artykule hipotezy i spekulacje na ten temat. Autor artykułu nie podjął jakiejkolwiek próby skontaktowania się ze mną i zweryfikowania nieprawdziwych informacji. Sugestia zawarta w artykule, jakobym miała wchodzić nielegalnie w posiadanie tajnych informacji ze śledztwa smoleńskiego, jest kłamstwem i spotka się z odpowiednią reakcją reprezentującego mnie adwokata”. Dorota Kania Leszek Misiak Współpraca gb
TUSK ZAKNEBLOWAŁ ŚLEDZTWO SMOLEŃSKIE Rząd Donalda Tuska utrudnia postępowania wyjaśniające w sprawie katastrofy smoleńskiej – tak wynika z dokumentacji Antoniego Macierewicza zawartej w „Białej księdze” dotyczącej przyczyn katastrofy. Nagłe zawieszenie prokuratora Marka Pasionka, który nadzorował smoleńskie śledztwo, to kolejny dowód, że rząd PO blokuje śledztwo. Platforma za wszelką cenę nie chce dopuścić przed wyborami do ujawnienia prawdziwej roli ministrów rządu PO w największej tragedii w powojennej historii Polski. To dlatego szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, gen. Krzysztof Parulski, zawiesił w czynnościach nadzorującego śledztwo smoleńskie prokuratora Marka Pasionka. Chciał on postawić zarzuty ministrom Bogdanowi Klichowi, Tomaszowi Arabskiemu i generałowi Marianowi Janickiemu, szefowi BOR. Dokumenty świadczą przeciw rządowi „Gazeta Polska” ustaliła, że w „Białej księdze” (raport z pracy parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską) przywołane zostały dokumenty świadczące o utrudnianiu przez rząd Tuska postępowania wyjaśniającego. Zrezygnowano m.in. ze stosowania obowiązującego polsko-rosyjskiego porozumienia w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych RP i FR w przestrzeni powietrznej obu państw z 14 grudnia 1993 r. Akredytowany przez MAK pełnomocnik polskiego rządu płk Edmund Klich utrudniał polskim ekspertom zbadanie wraku Tu-154 M, o czym w piśmie do ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka napisali członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Z kolei szef MSWiA i jednocześnie szef rządowej komisji badającej okoliczności katastrofy, Jerzy Miller, podpisał polsko-rosyjskie memorandum, zgodnie z którym polskie czarne skrzynki pozostały w dyspozycji Federacji Rosyjskiej aż do zakończenia rosyjskiego postępowania sądowego, co może trwać latami. Tuż po katastrofie przedstawiciele władz USA zaproponowali wszelką pomoc, lecz strona polska nie skorzystała z tej oferty. Prawie rok później, w styczniu 2011 r., rzecznik Departamentu Stanu USA i szef Biura Spraw Publicznych Philip J. Crowley, odpowiadając na pytanie dotyczące możliwości udziału instytucji rządowych w postępowaniach wyjaśniających przyczyny katastrofy, stwierdził: „Nic nie wiem, by USA zostały poproszone o dostarczenie jakiejś szczególnej pomocy w śledztwie w sprawie tego wypadku. Oczywiście jesteśmy gotowi pomóc w każdy dostępny sposób, jeżeli Polska lub Rosja o to wystąpią”. Tymczasem kilka dni temu Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała, że uznaje za zakończoną sprawę pomocy prawnej od USA. Pacyfikacja dociekliwych prokuratorów – Bezpodstawne – jak się zdaje – zawieszanie w czynnościach niewygodnych prokuratorów lub odbieranie im pensji, tak jak robi teraz prokurator Parulski, kojarzy się jednoznacznie z metodami komunistycznymi i zastraszaniem podwładnych prokuratorów – mówi „GP” prokurator Bogdan Święczkowski, szef ABW za rządów PiS. Zdaniem gen. Parulskiego, prokurator Pasionek miał rażąco uchybić godności prokuratora oraz rażąco naruszyć przepisy prawa. – Gen. Parulski, który robił karierę w PZPR, czyk, który w stanie wojennym rozpoczął pracę w prokuraturze wojskowej, słynącej jako zbrojne ramię partii, w wolnej Polsce kieruje prokuraturą wojskową. I zawiesza bardzo zasłużonego prokuratora wolnej Polski, który ma na swoim koncie wiele sukcesów, oraz starał się w sposób skuteczny dotrzeć do prawdy o katastrofie smoleńskiej. Zarzut, że przekazywał informacje przedstawicielom amerykańskich służb specjalnych, jest absurdalny. Prokurator nadzorujący sprawę może przekazywać informacje innym osobom, jeśli uzna, że jest to zgodne z interesem postępowania. On miał prawo uznać, że ujawnienie jakiegoś elementu tego postępowania osobom trzecim jest uzasadnione. Miał nawet prawo przekazać mediom informacje objęte tajemnicą śledztwa – nie dotyczy to materiałów ściśle tajnych – jeśli uznał, że przemawia za tym interes postępowania. Postępowanie gen. Krzysztofa Parulskiego wobec prokuratora Marka Pasionka można potraktować jako dywersję w stosunku do śledztwa smoleńskiego – mówi „GP” Zbigniew Ziobro, eurodeputowany PiS, były minister sprawiedliwości i prokurator generalny za rządów PiS. Zdaniem Bogdana Święczkowskiego, Parulski będzie dążył do tego, by Markowi Pasionkowi został uchylony immunitet prokuratorski. – Dopóki go nie uchylą, nic mu nie mogą zrobić. Dlatego – jak można sądzić – pojawiły się materiały z postępowania karnego, by była podstawa wystąpienia z wnioskiem o uchylenie immunitetu. Docelowo chodzi o pretekst, który posłuży do odebrania prokuratorowi Pasionkowi nadzoru nad śledztwem smoleńskim – mówi prokurator Święczkowski. Prokurator Woźniak na „celowniku” Śledztwo smoleńskie nadzorowali: prokurator Marek Pasionek i gen. prok. Zbigniew Woźniak, zastępca naczelnego prokuratora wojskowego. Przed nagonką na prokuratora Pasionka – jak mówi „GP” jeden z prokuratorów warszawskich – udało się gen. Parulskiemu „spacyfikować” drugiego nadzorującego śledztwo, gen. Woźniaka. – Doprowadził do tego, że Woźniak jako zastępca naczelnego prokuratora wojskowego w randze generała zarabia mniej niż naczelnik wydziału w prokuraturze wojskowej. Pasionka gen. Parulski nie mógł zastraszyć, bo jest cywilnym prokuratorem, więc go zawiesił – mówi nam prokurator warszawski. Ale w prokuraturze mówi się, że Parulski miał powiedzieć Pasionkowi, żeby się cieszył, iż nie zabrał mu połowy pensji. – Parulski nie znosi gen. Woźniaka od czasu wyborów prokuratora generalnego. Gen. Woźniak wystartował w tych wyborach, gdyż chciał odejść z prokuratury wojskowej, jego zwierzchnikiem był szef NPW Krzysztof Parulski. Parulski był wówczas pułkownikiem, a jego podwładny Woźniak generałem. Gen. Woźniak dostał cztery głosy w wyborach prokuratora generalnego, a Parulski nie może mu tego do dziś zapomnieć – mówi jeden z prokuratorów warszawskich. Marek Pasionek – jak mówią znający go prokuratorzy – jest typem człowieka, który nie da sobie w kaszę dmuchać, nie da się zastraszyć. Ma 25-letni staż, jest byłym PZ-owcem (prokuratorem wydziału przestępczości zorganizowanej). Był jedynym cywilem w towarzystwie wojskowych prowadzących śledztwo. – W wojsku panuje dyscyplina, podlegli Parulskiemu prokuratorzy wojskowi postępują tak, jak on im każe. Na Pasionka nie miał wpływu. Od dłuższego czasu próbował więc pozbyć się go, zdjąć ze stanowiska. Pasionek miał w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej wysokie stanowisko – był naczelnikiem, odpowiednikiem dyrektora departamentu w prokuraturze cywilnej – mówi nam warszawski prokurator. Dlaczego władza PO zgodziła się, by to śledztwo nadzorował prokurator Pasionek, wiedząc, że był on wcześniej prawą ręką Zbigniewa Wassermanna? Nasi informatorzy twierdzą, że szefa Prokuratury Generalnej przekonali do tej nominacji tuż po tragedii smoleńskiej jego doradcy. – Prokurator generalny Andrzej Seremet, gdy wydarzyła się katastrofa smoleńska, był w u jak każdy z nas. Podpowiedziano mu, żeby zlecił nadzór prokuratorowi Pasionkowi, który jest postrzegany jako obiektywny śledczy i doskonały profesjonalista. Potem okazało się, że jest zbyt niezależny i dąży do prawdy, która nie podoba się rządzącym – mówi „GP” jeden z warszawskich prokuratorów. Prokurator generalny Andrzej Seremet po zawieszeniu prokuratora Pasionka przez gen. Parulskiego co prawda zażądał, by Parulski złożył mu wyjaśnienie w tej sprawie, ale w rzeczywistości jest „ubezwłasnowolniony”, bo premier Tusk nie przyjął jeszcze jego rocznego sprawozdania z działalności prokuratora generalnego. Być może stanie się to za tydzień lub dwa. Jeśli Tusk nie przyjmie jego sprawozdania, Andrzej Seremet może przestać być prokuratorem generalnym. CDN....
"Newsweek" ujawnił, że raport komisji Jerzego Millera badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej zostanie opublikowany dopiero po wyborach, a opóźnienie może być efektem konfliktu między premierem Donaldem Tuskiem a szefem MSWiA Jerzym Millerem, który kieruje komisją. - Jeżeli przepychanki w rządzie Tuska są przyczyną tego, że blisko już pół roku nie ma oficjalnej jego reakcji na kłamstwa zawarte w raporcie rosyjskiego MAK-u, to jest to skandal niebywały, który dowodzi skrajnej nieodpowiedzialności tej ekipy - komentuje na swoim blogu w Onet.pl, we wpisie "Gra raportem", eurodeputowany PiS Zbigniew Kuźmiuk. "Już rzadko kto w Polsce pamięta, że raport rosyjskiego MAK-u dotyczący przyczyn katastrofy polskiego Tupolewa 154M został ogłoszony 12 stycznia 2011 roku. Rosjanie tak jak zamierzali, odpowiedzialnością za katastrofę obciążyli polskich pilotów i dodatkowo polskiego generała szefa wojsk lotniczych, który będąc pod wpływem alkoholu, wymusił na pilotach lądowanie" - pisze Kuźmiuk. "Reakcja Premiera Tuska na ten raport była gorzej niż zła, nastąpiła dopiero następnego dnia (bo Premier musiał wrócić z wakacji) i Premier tłumaczył, że będziemy przekonywać Rosjan do umieszczenia w raporcie uwag strony polskiej (przygotowanych przez komisję Ministra Millera ) i jeżeli tego nie zrobią odwołamy się do Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego" - kontynuuje. Jego zdaniem, premier Tusk "wprowadza w błąd polską opinię publiczną, bo dla Rosjan ustalenia Komisji MAK były wersją ostateczną raportu, a rzecznik ICAO natychmiast stwierdził, że katastrofa smoleńska nie może być rozpatrywana przez tę organizację, bo lot odbywał się samolotem wojskowym, a nie cywilnym". Jak sugeruje polityk PiS, "wtedy Premier Tusk chwycił się kolejnej wersji sposobu postępowania w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Tą reakcją polskiego rządu miały być ustalenia komisji Ministra Millera, które miały być opublikowane najszybciej jak to będzie możliwe". Europoseł przypomina, że "premier Tusk znowu parokrotnie zapowiadał, że raport Komisji Millera zostanie opublikowany, najpóźniej w II połowie czerwca". "Teraz jednak jak donosi »Newsweek«, publikacji raportu nie będzie bo nie chce tego sam Minister Miller, który - jak sugeruje tygodnik - w ten sposób broni swojego stanowiska, bo inaczej zostałby już dawno zdymisjonowany" - pisze. "Jeżeli przepychanki w rządzie Tuska są przyczyną tego, że blisko już pół roku nie ma oficjalnej jego reakcji na kłamstwa zawarte w raporcie rosyjskiego MAK-u, to jest to skandal niebywały, który dowodzi skrajnej nieodpowiedzialności tej ekipy" - ocenia. Kuźmiuk wysuwa również inną hipotezą. Twierdzi, że Donald Tusk być może "nie chce dymisjonować swoich ministrów w tak newralgicznym okresie (przed wyborami - red.), bo raport jak to wielokrotnie sugerował Minister Miller, ma pokazać odpowiedzialność polskiej strony za złe przygotowanie tej wizyty w Smoleńsku". "Tak czy inaczej gra raportem Ministra Millera przez Premiera Tuska i przesunięcie jego publikacji na okres po wyborach parlamentarnych, pokazuje, że nawet w tak fundamentalnej sprawie dla polskiej racji stanu interesy rządzących okazują się ważniejsze" - konkluduje polityk na swoim blogu w Onet.pl. Przeczytaj cały wpis Zbigniewa Kuźmiuka
Macierewicz: 15 metrów nad ziemią dopełnił się los Tupolewa http://www.sadeczanin.info/aktualnosci/art/19629
Szkoda Proboszcza ....wszystko przez tych brudasów
Rosjanie nie chcą oddać broni oficerów BOR Rosja nie tylko nie chce oddać nam broni oficerów Biura Ochrony Rządu, którzy zginęli w Smoleńsku. Nie chce też zdradzić, czy w ogóle to kiedykolwiek nastąpi. Polscy śledczy wielokrotnie oficjalnie i nieoficjalnie występowali o to do swoich rosyjskich kolegów, ale bezskutecznie. Śledczy nie kryją zdziwienia: Po co Moskwie te pistolety?! Ponad rok po smoleńskiej tragedii polska prokuratura nie może doczekać się od Rosjan zwrotu broni, którą mieli przy sobie na pokładzie tupolewa funkcjonariusze BOR. Mimo że poprosiliśmy o zwrot pistoletów od razu po katastrofie. Teraz śledczy ponownie wystąpili z wnioskiem o oddanie służbowej broni polskich oficerów. – Rozmawialiśmy z Rosjanami o przekazaniu nam broni – mówi Faktowi kapitan Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Ale Moskwa na razie milczy, nie podała nawet żadnego terminu wydania pistoletów. – Nawet skomplikowane badania balistyczne trwają góra dwa miesiące. Po co Rosjanom ta broń?! – nie kryje zniecierpliwienia jeden z polskich prokuratorów. A wysoki rangą oficer BOR dodaje: – To nie były jakieś tajne, nie wiadomo jakie pistolety, tylko zwykłe glocki – tłumaczy. – Po co im one? Dlaczego nie chcą nam tej broni oddać? – pyta zdziwiony. http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title, ... caid=1c6a6
Smoleńsk - ekspert lotniczy wyraża swe wątpliwości Sławomir M. Kozak jest supervisorem kontroli lotów na lotnisku Warszawa Okęcie oraz instruktorem lotniczym i egzaminatorem. Jest też autorem książki pt. "Ostatni lot PLF 101". Możemy poznać jego spostrzeżenia i uwagi dotyczące katastrofy smoleńskiej, czytając wywiad udzielony portalowi bibula.com: 1. Gdy samolot był 15 metrów nad ziemią, przestały działać urządzenia: komputer pokładowy FMS, czarne skrzynki i ciśnieniomierze. To wynika z badań amerykańskich systemu TAWS. Według rozmówcy nastąpiło coś nagłego i gwałtownego, na przykład eksplozja, która zniszczyła te urządzenia. 2. Rozmowy załogi z wieżą nie wskazują co prawda, by istniało jakieś zagrożenie. Tu ekspert mówi: "Stenogramy opublikowane przez MAK są co najmniej w kilku miejscach, moim zdaniem, sfałszowane, pocięte, niewiarygodne." 3. Nieprawdopodobne w stenogramach są na przykład komendy z wieży kontroli lotów. Nie są one typowe dla podejścia precyzyjnego. Brak w nich ciągłości informacji i potwierdzeń kpt. Protasiuka. Nie ma też informacji, że samolot nie jest na kursie i że zboczył ze ścieżki. 4. Cztery minuty przed katastrofą milkną praktycznie rozmowy między załogą i wieżą. Jest absurdalne i niewiarygodne, że padają tylko komendy "na kursie i na ścieżce" oraz "horyzony 101". 5. Dziwny wydaje się fakt, że przez wiele godzin szukano czarnej skrzynki, skoro lokalizator wysyła sygnał, pozwalający łatwo tę skrzynkę odnaleźć. 6. Na Siewiernym nie pracują kontrolerzy, lecz koordynatorzy wojskowi. W krótkim czasie uznano ich za kontrolerów, skoro tragiczny lot miał być nie wojskowy, lecz cywilny. Jest prawdopodobne, że katastrofa tupolewa wydarzyła się o godz. 8.33, maksimum 8.36. Teza ta wynika z faktu, iż po raz pierwszy w historii lotnictwa taśma czarnej skrzynki "wydłużyła się" o osiem minut, czyli nagranie trwa osiem minut dłużej niż jest to technicznie możliwe. http://zygmuntbialas.salon24.pl/312010, ... atpliwosci
Pytania do Krasnokutskiego: Okoliczności sprzed katastrofy - Jakie stanowisko zajmował przed katastrofą i jakie obowiązki do niego należały? - Czy był kiedykolwiek zatrudniony w charakterze kierownika (lub kontrolera) lotów, w tym na lotnisku Siewiernyj? Jakie ma uprawnienia związane z kierowaniem lotami? Jaką ma wiedzę i umiejętności w tym zakresie? Czy wcześniej wykonywał zadanie nadzorcy kontrolerów lotów? - Czy w przeszłości doszło do zaistnienia jakiegoś wypadku lotniczego na lotnisku Siewiernyj? - Czy istnieje dokumentacja i kopia nagrań z wieży kontroli lotów z 7 kwietnia 2010 roku? Czy był wtedy również obecny w wieży kontroli lotów i czy pełnił identyczne obowiązki? Przygotowanie do lądowania - W oparciu o jakie przepisy lotnicze sprowadzano Tu-154M na Siewiernym? - Czy kierownik lotów może odmówić przyjęcia samolotu z uwagi na złą pogodę? Kto podejmuje decyzję w tej sprawie? - Czy zatrudnieni przy kierowaniu lotami w ruchu międzynarodowym powinni znać język angielski? Jak tę kwestię regulują przepisy? - Czy strona polska wystąpiła o możliwość obecności własnego obserwatora na wieży kontroli lotów, np. oficera BOR? Czy przedstawiciele Polski zwrócili się o możliwość współpracy w zabezpieczeniu pirotechniczno-radiologicznym i innych działań ochronnych lotniska? - Czy na lotnisku wprowadzono dodatkowe środki wspomagające lądowanie samolotu rządowego i jakie? - Czy dowództwo wojskowe usiłowało spowodować uporządkowanie i przygotowanie terenów lesistych będących w osi pasa w celu zwiększenia bezpieczeństwa lotów? - W jaki sposób lotnisko Siewiernyj jest zabezpieczone na odparcie ewentualnych zamachów terrorystycznych na jego obiekty? - Czy i jak sprawdzano rejestratory audio-video na wieży? Czy zostało to odnotowane i gdzie? - Czy miał jakieś zastrzeżenia do pracy urządzeń na lotnisku? Przebieg służby 10 kwietnia 2010 r. - Kto i kiedy przebywał 10 kwietnia 2010 r. rano na wieży lotniska Siewiernyj? Jakie osoby wchodziły i wychodziły z pomieszczenia, w którym pracowali kierujący lotami? Kiedy i po co był tam funkcjonariusz FSB? - Czy przed podjęciem służby był w jakiś sposób kontrolowany i jakie były tego wyniki? - Jakie obowiązki pełnił na wieży i na podstawie jakich przepisów? Czy ktoś wydał mu rozkaz w tej sprawie i jaki? Pisemny czy ustny? - Które z decyzji podejmowane były na wieży samodzielnie, a które za aprobatą przełożonych? - Jakie miał priorytety podczas pracy na wieży i jak je realizował? - Z kim spoza wieży kontaktował się podczas służby i w jakiej sprawie? Czy i dlaczego opuszczał wieżę? - Według jakich reguł odbywają się konsultacje takie jak z "Logiką"? Czy były przestrzegane? - Z kim z centrum "Logika" nawiązywał kontakt? Jakie otrzymał stamtąd polecenia i od kogo? Jaką miały one rangę? Czy wydający polecenia powoływał się na jeszcze jakąś zwierzchność? - Do kogo należała ostateczna decyzja o zezwoleniu na lądowanie? - Czy grupa kierująca lotami miała wiedzę o lotniskach zapasowych i jaką? Czy strona polska wiedziała o ich wyznaczeniu i jak wcześnie? Gdyby nie doszło do katastrofy i samolot odleciałby na lotnisko zapasowe, to kto i jak powiadomiłby o tym fakcie ochronę i służby porządkowe w tym polskie? Lądowanie Tu-154M - Czy osobiście prowadził korespondencję radiową z załogą samolotu? Jakie informacje od nich otrzymywał lub im przekazywał? Czy miał do tego uprawnienia i jakie? - Dlaczego lotnisko nie zostało zamknięte z powodu warunków pogodowych? - Z czego wynikają rozbieżności pomiędzy faktycznym położeniem samolotu a informacjami podawanymi z wieży kontroli lotów? Czy mogło to wynikać z niesprawności aparatury nawigacyjnej? Czy możliwe byłoby oddziaływanie na te urządzenia innych urządzeń, które zaburzyłyby normalne funkcjonowanie? Czy wie o systemach walki elektronicznej, które mogłyby wywołać podobne zjawiska? Czy strona rosyjska, wojsko, posiada możliwości zapobiegania takim działaniom, które mogłyby mieć charakter aktu terroru? - Czy na błędne komunikaty przekazywane załodze samolotu mógł mieć wpływ chaos decyzyjny oraz zdenerwowanie kontrolerów związane z obecnością przełożonych? Wydarzenia po katastrofie - Kto dowodził akcją ratunkową i ją koordynował po katastrofie? Jakie było zabezpieczenie lotniska pod tym względem i jak zostało ono wykorzystane? - Kogo pierwszego powiadomił o utracie kontaktu z prezydenckim samolotem i kogo w dalszej kolejności? - Kto i jak zabezpieczył nagrania z pracy wieży "Korsarz"? - Co zrobił bezpośrednio po wyjściu z wieży? Czy otrzymał rozkazy związane z dalszym postępowaniem? - Czy odsłuchał zarejestrowane nagrania z wieży kontrolnej? Czy zapoznał się z ich zapisem (transkrypcją) i czy ma jakieś uwagi? - Czy i ile razy był przesłuchiwany na okoliczność pracy wieży w dniu 10 kwietnia 2010 r. i przez kogo? - Jakie obecnie pełni obowiązki w wojsku? - Czy miał przed i po 10 kwietnia 2010 r. jakieś kontakty z rosyjskimi służbami specjalnymi w związku z lądowaniem prezydenckiego samolotu? Czy sam był lub jest funkcjonariuszem lub współpracownikiem służb specjalnych? oprac. PF [http://www.bibula.com/?p=38648]
Komendant iwanowskiej bazy lotniczej płk Nikołaj Krasnokutski: Z nikim z zagranicy nie będę rozmawiał, nawet z waszymi prokuratorami Dwieście pięćdziesiąt kilometrów na północny wschód od Moskwy w bazie lotniczej w Iwanowie reporter "Naszego Dziennika" rozmawia z płk. Nikołajem Krasnokutskim, dowodzącym grupą kierującą lotami na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Oficer nie chce wracać do katastrofy i roli, jaką odegrał tego tragicznego dnia. Znamienne, że jest absolutnie przekonany, iż nie będzie zeznawał przy udziale polskiego prokuratora. - Zeznawałem przed rosyjskimi śledczymi i wszystko im powiedziałem. A z Rosji nigdzie się nie wybieram i z nikim z zagranicy nie będę rozmawiał - odpowiada pytany o przesłuchania. I choć w iwanowskiej bazie o wydarzeniach z kwietnia ubiegłego roku nikt nie chce rozmawiać, to wszyscy wiedzą, że komendant ma "coś wspólnego" z tą - jak mówią - straszną sprawą. Pułkownik Nikołaj Krasnokutski nie chce już wracać do smoleńskiej katastrofy. Być może sądzi, że jest to wydarzenie, od którego można po prostu uciec, zapomnieć o nim i zająć się czymś innym, a cała sprawa wkrótce przestanie kogokolwiek interesować. Próbowałem wytłumaczyć pułkownikowi, że to niemożliwe, że w Polsce jego nazwisko jest znane, że każdy szczegół, każde słowo z zapisów rozmów na wieży (podobnie jak rozmów załogi samolotu) jest drobiazgowo analizowane i komentowane, a na temat jego obecności na "Korsarzu" pada szereg sprzecznych opinii. - To wszystko, co się mówi w Polsce, to tylko domysły, nic więcej - odpowiada Krasnokutski. Nie chce polskiej opinii publicznej niczego wyjaśnić ani przedstawić swojego punktu widzenia, zasłania się zasadami współpracy wojska z mediami, określonymi przez rosyjskie ministerstwo obrony. Ale z drugiej strony wcale nie unika mediów, w resortowych periodykach ukazał się wywiad z pułkownikiem, wystąpił także w audycji wojskowej, produkowanej przez ministerstwo i nadawanej w różnych stacjach radiowych, między innymi Echu Moskwy, znają go także lokalne gazety obwodu iwanowskiego. Miasto Iwanowo leży około 250 kilometrów na północny wschód od Moskwy i liczy 420 tys. mieszkańców. I chociaż należy do naturalnego zaplecza stołecznego regionu, to nie jest szeroko znane. Nie ma tu tradycji historycznych, w XIX wieku Iwanowo było jeszcze wsią, a i obecnie pozostaje z boku głównych szlaków drogowych i kolejowych. Tak jak w Smoleńsku są tu dwa lotniska, o identycznych nazwach: cywilne Jużnyj i wojskowe Siewiernyj. Na tym drugim uczą się latać na samolotach Ił-76 przyszli piloci rosyjskiego lotnictwa transportowego. Wiadomo o przynajmniej trzech katastrofach na tym lotnisku, dwóch z czasów sowieckich (1970 r. i 1982 r. - zginęły dwie załogi) oraz ostatniej, do której doszło 30 marca 2010 roku, kiedy to z powodu awarii jednego z silników An-72 rozbił się podczas startu (zginęły 2 osoby). Wkrótce po tym wydarzeniu 610. centrum wdrożenia bojowego i wyszkolenia załóg wojskowego lotnictwa transportowego dostało nowego komendanta. Z Tweru przyjechał płk Nikołaj Krasnokutski, wcześniej zastępca tamtejszej bazy 61. armii powietrznej lotnictwa transportowego (obecnie baza nr 6955). Lotnisko i jednostka wojskowa w Iwanowie w porównaniu z zapuszczonym Smoleńskiem pracują na pełnych obrotach. Przez bramę cały czas ktoś wchodzi i wychodzi, widać młodych oficerów kształcących się w centrum, na lotnisku manewrują ciężkie maszyny. Wielu starszych oficerów ma wspomnienia związane z Polską z czasu stacjonowania na naszym terytorium Armii Czerwonej. Zagadywani przez reporterów "Naszego Dziennika" próbują nawet odpowiadać po polsku. Tak samo jest w okolicznych blokach, gdzie mieszkają głównie rodziny wojskowych. Ale o wydarzeniu z kwietnia ubiegłego roku nikt nie chce rozmawiać. Wszyscy wiedzą, że komendant ma coś wspólnego z tą straszną sprawą. Chociaż zaraz po katastrofie nie było to jasne, gdyż Rosjanie nie wymieniali go oficjalnie jako członka zespołu kierującego lotami. Poniekąd słusznie, gdyż rola Krasnokutskiego pozostaje niejasna. Z pewnością nie zajmował żadnego ze stanowisk typowych dla praktyki kontroli lotów, nie miał zresztą żadnych uprawnień z tym związanych. Może więcej dowiedzielibyśmy się na ten temat, gdyby Rosjanie udostępnili instrukcje i regulaminy pracy lotniska. Tak czy inaczej pułkownik w rzeczywistości kierował działaniami ppłk. Pawła Plusnina i mjr. Wiktora Ryżenki, czuł się odpowiedzialny za przebieg operacji lotniczych i przynajmniej na początku starał się pomóc swoim podwładnym, przejmując na siebie kontakty z wyższym dowództwem. Po katastrofie jednak znikł z pola widzenia mediów i śledczych. O tym, że był na wieży, dowiedzieliśmy się dopiero pod koniec lipca ubiegłego roku i od początku jego obecność wywoływała niepokojące wątpliwości. Teraz już możemy się częściowo domyślić, dlaczego ukrywano Krasnokutskiego przed Polakami. Otóż jego zeznania mogłyby doprowadzić do wyższego dowództwa rosyjskiej armii, a może nawet czynników politycznych Federacji Rosyjskiej, które były zaangażowane w podejmowanie decyzji o lądowaniu 10 kwietnia, do tajemniczego "towarzysza generała" i "międzynarodowego numer jeden" Komendant iwanowskiej uczelni sam nie chce niczego wyjaśniać. Ani dziennikarzom, ani polskim prokuratorom. A pytań do pułkownika jest wiele. Może upór i obstrukcję Rosjan uda się przełamać i latem nasi prokuratorzy, którzy według podanej przez prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta informacji być może udadzą się znowu do Moskwy, tym razem spotkają się także z Nikołajem Krasnokutskim. Piotr Falkowski, Iwanowo CDN................
Katastrofa smoleńska: grobowa pomyłka Aktualizacja: 2011-05-29 1:02 pm Rosjanie potwierdzili nasze najczarniejsze obawy, że w części grobów smoleńskich ofiar mogą być pochowane inne osoby. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej podał, że dokonane w kwietniu 2010 r. przez polskich przedstawicieli rozpoznanie ciał trzech ofiar katastrofy Tu-154M "stoi w sprzeczności z wynikami ekspertyzy molekularno-genetycznej dokonanej przez rosyjskich ekspertów". Rzecznik Komitetu Władimir Markin dopowiedział, że "zmarli zostali pochowani pod obcymi nazwiskami". Nie wiadomo, kogo dotyczyła ta przerażająca pomyłka, wiadomo jednak, kto - zdaniem Rosjan - za nią odpowiada. Prokurator generalny Andrzej Seremet udał się do Moskwy 13 miesięcy po katastrofie, aby uzyskać dostęp dla polskich śledczych do podstawowych dowodów w sprawie, tj. czarnych skrzynek i wraku Tu-154M. W czasie rozmów z przewodniczącym Komitetu Śledczego Aleksandrem Bastrykinem prokurator usłyszał, że podczas badań ofiar katastrofy w trzech przypadkach członkowie rodzin albo osoby do tego upoważnione rozpoznały zmarłych, ale badania genetyczne wykazały, że te rozpoznania były błędne. Prokurator Seremet przyjął to do wiadomości, ale uznał, że nie widzi powodu, aby cokolwiek zmieniać. Przekonywał też, iż kwestia identyfikacji nie ma żadnego znaczenia dla śledztwa. Zapewniał, że chodzi o sprawę wyjaśnioną i naprawioną już w kwietniu 2010 r., jeszcze przed pogrzebami. Pytany, dlaczego ta sprawa została poruszona właśnie podczas jego rozmów w Moskwie, Seremet odpowiedział, że nie ma zielonego pojęcia i wydaje mu się, że "to nie służy nikomu ani niczemu". Prokuratura wezwała, aby nie wywoływać popłochu wśród rodzin ofiar i nie doszukiwać się w tym sensacji. Bez popłochu i sensacji Krótko mówiąc, prokuratura stara się nas przekonać, że pilna depesza nadana w dwóch najważniejszych rosyjskich agencjach prasowych to niemająca żadnego znaczenia dezinformacja sprzed roku, wypuszczona w przypadkowym momencie, nie wiadomo z jakiego powodu i po co. I można by to tłumaczenie przyjąć za dobrą monetę, gdyby nie doświadczenia z ostatnich kilkunastu miesięcy, kiedy Rosjanie wygrywali po kolei z polskimi władzami i prokuraturą wszystko, co się da. W świetle dotychczasowych efektów dochodzenia smoleńskiego należy raczej zakładać, że Rosjanie wiedzą, co i kiedy mówią. Dlaczego więc poinformowali o błędnej identyfikacji ofiar smoleńskich? Odpowiedź jest prosta. Chcieli nas uprzedzić, że w części grobów smoleńskich mogą być pochowane ciała innych osób. O wątpliwościach dotyczących identyfikacji ofiar "Gazeta Polska" pisała już niejednokrotnie. Wynikają one zarówno z faktu, że polscy lekarze sądowi nie zostali w ogóle dopuszczeni do sekcji zwłok wykonywanych w Rosji, jak i ze sprzeczności między dokumentacją rosyjską a wiedzą rodzin o wyglądzie i stanie zdrowia ich bliskich. Po powrocie zalutowanych trumien do kraju nikt nie sprawdził, kto się w nich znajduje. Prokuratura nie wykonała z urzędu nawet najbardziej podstawowych czynności, takich jak pobranie materiału do badań. Nie odpowiedziała też dotychczas na wnioski rodzin o ekshumację. Polski aparat ścigania sprawia wrażenie, jakby w kwestii smoleńskiej nie dotyczył go elementarny obowiązek zebrania dowodów i ustalenia stanu faktycznego. Uprzedzić wstrząs Wątpliwości dotyczące tego, kto jest pochowany w rodzinnych grobach, pojawiły się już w ubiegłym roku i wynikały z rażących błędów w rosyjskich dokumentach. Prokuratura nie reagowała jednak na te sygnały. Teraz komunikat Komitetu Śledczego obala jedyny filar, na którym opierało się to zaufanie do rosyjskich dokumentów. Moskwa nie tylko zakwestionowała wiarygodność identyfikacji z kwietnia ub. roku, ale też stwierdziła wprost, że były w niej błędy. Rosjanie musieli sobie zdawać sprawę ze wstrząsu, jaki wywoła taki komunikat w Polsce i że będzie to okrutny cios dla rodzin ofiar. Po rosyjskiej informacji nie można już mieć pewności, czyje szczątki spoczywają w grobach. A przecież ustalenie tego podstawowego faktu możliwe było ponad wszelką wątpliwość już ponad rok temu, gdy trumny wróciły do kraju. Identyfikacja tożsamości poprzez badania DNA jest standardową i powszechnie stosowaną dziś procedurą. Mimo to polska prokuratura nie pobrała nawet materiału do badań, a jedyny, jaki posiada, otrzymała od Rosjan. Tak rażące zaniechania trudno zrozumieć. Początkowo polskie władze i prokuratura mogły - w naiwności swojej - wierzyć w dobrą wolę Rosjan, chociaż od pierwszych dni blokowali nam oni dostęp do czynności badania i dowodów. Jednak po kilkunastu miesiącach współpracy i upokorzeń mówienie o zaufaniu do Moskwy może być tylko przejawem serwilizmu. Rosyjski komunikat o błędnej identyfikacji jest do bólu precyzyjny i nie sprawia wrażenia informacji sprzed roku. Reakcja polskiej prokuratury budzi za to wiele wątpliwości. Jeśli w kwietniu ub.r. po identyfikacji ciał przez rodziny Rosjanie przeprowadzili badania DNA i stwierdzili błędy, czy to znaczy, że wymienili rozpoznane ciała na inne? Skąd pewność, że w trakcie robionych w pośpiechu i natłoku badań genetycznych nie popełniono błędu? Jeśli badania DNA uznano za pewne, a identyfikację przez najbliższych za zawodną, to po co w ogóle sprowadzano krewnych do Moskwy? Za: niezalezna.pl (2011-05-29 ) [http://www.bibula.com/?p=38636] _______________________________
Szybki Ptak i Widok Świata (ze Smoleńskiem włącznie) Aktualizacja: 2011-05-26 8:27 am Wszystkim którzy pocieszają się, że pan Antoni Macierewicz to wariat, który nie wie co mówi, dobrze radzę, by przestali się pocieszać, że z powszechnie znanych zdjęć satelitarnych miejsca katastrofy smoleńskiej wykonanych dla firmy Digital Globe przez satelitę Quick Bird 2 nic bezspornego nie wynika. Ja naturalnie nie wiem, co pan Antoni mógł dostać do wglądu w USA, zgodnie ze swoimi uprawnieniami dostępu do materiałow niejawnych NATO, które uzyskał był jako szef SKW. Bo widzicie, Donaldzie Donaldowiczu, wyście mu wprawdzie te uprawnienia w Polsce cofnęli, ale to wcale niekoniecznie znaczy, że Amerykanie automatycznie zrobili to samo. Ale za to wiem, że prywatna, komercjalna firma Digital Globe oprócz wprowadzonego na orbitę w 2001 roku Szybkiego Ptaka 2, ma jeszcze dwa satelity - WolrldView 1 i WorldView 2. Nas interesuje, co mógł ewentualnie zobaczyć WorldView 2. Widok Świata 2 jest o generację nowszy od Szybkiego Ptaka 2, został umieszczony an orbicie 8 października 2009 roku przez rakietę nośną Delta 7920-10C, startującą z bazy USAF w Vandenberg w Kalifornii. WŚ2 ma na pokładzie kamerę elektrooptyczną o rozdzielczości 50cm i ośmiokanałowy skaner wielospektralny. Przedziały czułości skanera i kamery są tutaj: [link - PDF] O ile pan Antoni otrzymał w USA do wglądu smoleńskie zdjęcia z 10 kwietnia 2010 w rozdzielczości 50cm, oraz zdjęcia wielospektralne, to co najmniej cztery osoby w Polsce nie powinny się ani na chwilę rozstawać z paszportem, kluczykami od samochodu, rozkładem lotów z Okęcia i listą krajów, z którymi Polska nie podpisała umowy o ekstradycji. Powiem więcej, jeśli jakiś tajemniczy amerykański filantrop na przykład prywatnie zakupił w prywatnej firmie Digital Globe i prywatnie wręczył panu Antoniemu, powiedzmy na pamiątkę wspólnej prywatnej kolacji w Waszyngtonie, wykonane przez Widok Świata 2 zdjęcia smoleńskiego lotniska z 9, 10 i 11 kwietnia 2010 roku o specyfikacjach Natural Color 8-bit DRA 50cm oraz 8-band Bundle 16-bit, dołożył model cyfrowy ImageScape lotniska Smoleńsk Siewiernyj z okolicą i software do jego oglądania na dowolnym pececie i laptopie, a potem pożegnał się, zasalutował, strzepnął pyłek z klapy wyjściowego munduru i poszedł sobie - to co najmniej cztery osoby w Polsce powinny zacząć sypiać z nabitym naganem pod poduszką. Aha, mówimy naturalnie o prywatnej i nieoficjalnej filantropii. Koła oficjalne USA od dawna mają znacznie lepsze oficjalne zdjęcia katastrofy, z satelitów o dwie generacje nowszych, o parametrach do których Ameryka się nigdy nikomu publicznie nie przyzna. Stary Wiarus ZOB. RÓWNIEŻ: * Gruppenführer KAT Za: W Temacie Maci, czyli Backup Wiarusa (26 maja 2011) [http://www.bibula.com/?p=38460]
Amerykanie mają jakąś obsesję zamachu na ich prezydenta. U nas myśl o zamachu na polskiego prezydenta uznawana jest za szaleństwo. 1. Prezydent lata fortecą, osłanianą przez stado bojowych samolotów. Prezydent po ulicach i krawężnikach śmiga siedmiotonową pancerna limuzyną, ochranianą przez batalion uzbrojonych po zęby komandosów. Gdzie przejeżdża pan prezydent, tam najpierw setki agentów sprawdzają każde okno, każdy płot, każde drzewo, każdy listek. Agenci w studzienkach, w piwnicach, snajperzy w kominiarkach za kominem. W kraju, do którego przybywa prezydent, cała policja, wojsko, wszystkie służby postawione są w stanie najwyższej gotowości. Pół miasta wyłączone z ruchu, zablokowane ulice, wywiezione samochody, wypędzeni wszyscy ludzie, psy, koty, a nawet mysz się nie prześlizgnie. Tak się ochrania prezydenta Stanów Zjednoczonych. 2. Ci Amerykanie mają jakąś obsesję zamachu na swojego prezydenta. Ktoś by go chciał zabić? W Polsce? Bzdura... Owszem, Amerykanie prowadza na świecie parę wojen, ale Polska też prowadziła i prowadzi - i co z tego? U nas zamach na prezydenta jest z góry wykluczony, jako rzecz abstrakcyjna i zupełnie niemożliwa. Kto dopuszcza myśl o zamachu na polskiego prezydenta, ten jest oszołom, szaleniec, albo jeszcze gorzej - Macierewicz. 3. Kiedy samolot z polskim prezydentem leciał do Smoleńska, nikt nie szalał, nikt nie sprawdzał lotniska, latarni ani brzózek. Nikt nie badał, kto siedzi na wieży kontrolnej, nikt nie interesował, czy jest radar, czy działa system naprowadzenia. Czekał na prezydenta jeden czy dwa samochody BOIR i to wystarczyło. I tak dobrze, mogli przecież taksówkę wynająć ze Smoleńska, w ramach tak powszechnie postulowanej oszczędności. Były przecież co rusz zarzuty, że kancelaria prezydenta działa nazbyt wystawnie, a premier dawał przykład oszczędzania i ku wzruszeniu całego narodu przez pierwszy tydzień swojego urzędowania latał rejsowymi samolotami. 4. Smoleńska tragedia doskonale pokazuje, że my Polacy nie mamy za grosz tej amerykańskiej obsesji, że ktoś mógłby nam zabić prezydenta. Kto by miałby go zabić i po co? Rosjanie? Ha, ha, ha.... My nie mamy tej amerykańskiej obsesji i nie wierzymy w zamach na polskiego prezydenta, nawet wtedy, gdy samolot z prezydentem spadł i się rozbił, w dość dziwnych warunkach i okolicznościach. . Nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy samolot z polskim prezydentem był fałszywie naprowadzany, na błędnym kursie i ścieżce.. Nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy samolot wywrócił się ponoć o brzózkę i wykonał takiego fikołka, o jakim fizykom się nie śniło. Nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy gdy samolot palił się w smoleńskim błocie, a na lotnisku piętnaście minut trwała drętwa cisza i nikt nawet nie włączył syreny. 5. My Polacy nie wierzymy w zamach nawet wtedy, gdy Rosjanie odegnali wszystkich precz od wraku, samolotu, potem pocięli go piłami i do dziś nie chcą go oddać. Nie wierzymy w zamach nawet po tym, gdy Rosjanie kluczą, zwodzą i nie chcą nam oddać czarnych skrzynek. Nie wzbudza to w nas żadnych podejrzeń, niczego nie daje do myślenia. Żyjemy w szczęśliwym kraju, gdzie wiara w przyjaźń innych państw i ludzi jest bezgraniczna. Janusz Wojciechowski to kon Donkowcy wierzą we wszystko to, w co nie wierzą Polacy. Brzózkę też ścięli, podobnie jak inne drzewa, ale dopiero po tym jak Święczkowski w wywiadzie, nieopatrznie poinformował sowieciarzy Putina, że drzewa te należy zbadać pod kątem ewntualności popełnienia zamachu. Tutaj na S24, natychmiast uaktywniła się sowiecka agentura, która pisała, że drzewa ścięto, by...inne samoloty się nie rozbiły! (chyba iście urodzeni debile dla Moskwy pracują, ale się nie dziwię, gdyż większych yntelektalnych wymagań kondonkowcy nie potrzebują i wierzą kagebowcom bez szemrania i obowiązkowo w pozycji kolankowo-łokciowej, off!). ANTYKRYTYKA http://januszwojciechowski.salon24.pl/3 ... prezydenta
[http://www.kworum.com.pl/art3704,zamach_w_smolensku.html] Zamach w Smoleńsku nowa książka Leszka Szymowskiego Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, dziennikarz śledczy i fotograf, publicysta (Agora, Gazeta Polska, Najwyższy Czas, Warszawska Gazeta, Wprost). Współpracownik "Misji Specjalnej" i "30 minut extra". Od 10 kwietnia 2010 prowadzi dziennikarskie śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. W książce wydanej w marcu br opisuje wyniki swego śledztwa. Obnaża działania rosyjskiej prokuratury, które nie mają na celu wyjaśnienia przyczyn katastrofy tupolewa, lecz uwiarygodnienie wersji o błędzie pilotów. Przedstawia fakty, wypowiedzi osób związanych ze służbami specjalnymi, z lotnictwem (zwłaszcza wojskowym), świadkami wydarzeń. Ale nie tylko - przedstawia również analizę przyczyn zamachu, zaniechania służb specjalnych, sposoby dezinformacji ze strony naszego i rosyjskiego rządu, naszych i rosyjskich prokuratur, naszych i rosyjskich komisji śledczych. Autor przywołuje w książce wypowiedź i zeznania fizyka prof. Mirosława Dakowskiego, autorytetu na skale światową. Każde zdanie tej książki jest ważne i przybliża nas do wyjaśnienia zbrodni, dokonanej na najważniejszych, najlepszych, patriotycznych, Obywatelach naszego Kraju. Fragment książki dotyczący zdjęć satelitarnych z dnia 10 kwietnia 2010r, przekazanych Polsce : "Rozmowa z oficerem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego : W jakich okolicznościach te zdjęcia trafiły do Polski ? - Amerykańskie służby same, z własnej inicjatywy zorganizowały robocze spotkanie z kilkoma przedstawicielami naszych służb. Do spotkania doszło poza Polską Amerykanie powiedzieli, że satelity NSA nagrały cały lot Tupolewa i zarejestrowały też moment tzw. "katastrofy". Co satelity nagrały 10 kwietnia? - Nagrały lot Tupolewa i moment jego lądowania. Z tych nagrań wynika, ze samolot wylądował w błocie w tym lesie w pobliżu lotniska, trochę poobijany i pokiereszowany, ale wylądował. Zdjęcie zrobione chwile później przedstawia już wrak Tupolewa, którego fragmenty są porozrzucane. To już efekt wybuchu Co się działo z tymi zdjęciami? - Wzięliśmy kilka z nich od Amerykanów, potem napisaliśmy notatkę do szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, w której przedstawiliśmy przebieg spotkania z Amerykanami i ich ofertę dotycząca zdjęć i załączyliśmy zdjęcia, które dali nam Amerykanie. Myśleliśmy, że natychmiast spotka się to z reakcja i przełożeni każą nam oficjalnie wystąpić do strony amerykańskiej, aby te zdjęcia trafiły w nasze ręce. Ku naszemu zdumieniu tak się nie stało. Z tego, co słyszałem, Bondaryk napisał na ten temat notatkę do premiera Tuska, ale Tusk nie zdecydował się skorzystać z oferty Amerykanów. W każdym razie oficjalnie już do kolejnego spotkania nie doszło. A nieoficjalnie? - Nieoficjalnie tak. I wtedy Amerykanie mówili, że jeśli polski rząd w taki sposób postąpił, to to jest zdrada interesów narodowych i zdrada sojuszników z NATO, bo to oznacza, że rząd Donalda Tuska wspólnie z Rosją uczestniczy w matactwie. I tuszuje ślady zabójstwa prezydenta państwa NATO. A co się dalej działo z tymi zdjęciami ? - Nie wiem. Zapytaj o to Tuska, albo Bondaryka. Ale Amerykanie dali nam kopie tych zdjęć i nagrań. " Następny fragment, dotyczący bytności płk. Krasnokuckiego na wieży w Smoleńsku : " Major Agencji Wywiadu : - Oczywiście, nieprawdziwa jest informacja strony rosyjskiej o tym, że te rejestratory rozmów na wieży nie działały. My zdobyliśmy nagrania rozmów kontrolerów oraz rozmów Krasnokuckiego z "Logiką" - właściwie tylko jednej rozmowy. Nie mogę powiedzieć, w jaki sposób to zrobiliśmy, bo to jest tajemnica państwowa. Powiem tylko tyle, że treści, które my zdobyliśmy sa diametralnie różne od tych treści, które zaprezentował MAK. Zapisy zostały skierowane do przetłumaczenia. Nasza Tłumaczka, która się tym zajęła, po przetłumaczeniu całej rozmowy prawie zemdlała z przerażenia. Na tym nagraniu zarejestrowano polecenie wydane Krasnokuckiemu przez "Logikę". To było polecenie uwiarygodniające tezę o zamachu. Było to chwilę po 8:20. Sygnał z Moskwy doprowadził do zerwania połączenia z telefonu satelitarnego prezydenta Kaczyńskiego i przerwania jego rozmowy z bratem." Po tym, jak na lotnisku włączone zostały syreny alarmowe, na miejscu zjawiły się ekipy ratunkowe, dochodzeniowcy z OMON-u, lekarze i grupy ratunkowe z FSB. Wśród nich był pułkownik Nikita Siergiejewicz Pawlenko - zastępca szefa. Następnego dnia, w rozmowie z prokuratorem, Pawlenko zeznał, że w sobotę 10 kwietnia miał zaplanowany urlop, ale został wezwany nagłym telefonem przez szefa, który kazał mu jechać na lotnisko Siewiernyj, gdzie rozbił się samolot z polskim prezydentem. Zaskoczenie śledczych wzbudziło to, że z drugiego końca miasta pułkownik Pawlenko przyjechał samochodem w ciągu kilku minut. Polski wywiad postanowił zweryfikować tę relację poprzez biling telefoniczny oficera. Okazało się, że jedyny tego dnia telefon pułkownik Pawlenko otrzymał o godzinie 8.31, a więc wtedy, gdy (zdaniem MAK) samolot z Lechem Kaczyńskim na pokładzie był jeszcze w powietrzu. W rozdziale "Podsumowanie"- "10 najważniejszych kłamstw smoleńskich : 1. Prezydencki Tupolew leciał do Smoleńska zarejestrowany jako przelot międzynarodowy. Nieprawda : Był to Tupolew rządowy, a jego lot do Smoleńska był lotem wojskowym. 2. Załoga samolotu była niedoświadczona i popełniła kardynalne błędy. Największym było zlekceważenie poleceń kontrolerów lotu i podjęcie próby lądowania. Nieprawda : Piloci byli świetnie wyszkoleni i mieli duże doświadczenie, a kontroler wcześniej wydał im zgodę na lądowanie , mówiąc "pas wolny". 3. O godz.8:41, po zderzeniu z brzozą, Tupolew odwrócił się na grzbiet i uderzył o ziemię. Siła przeciążenia zabiła wszystkich pasażerów. Nikt nie przeżył. Nieprawda : Tupolew ścinał drzewa, ale poobijany wylądował awaryjnie w błocie. O 8:39 rozerwała go siła wybuchu bomby próżniowej i ona też zabiła część pasażerów. Ci, którzy przeżyli, zostali zamordowani strzałami z broni palnej. 4. Film nakręcony na miejscu tragedii telefonem komórkowym przez Wołodię Safonienkę nie ma żadnego znaczenia dla sprawy, a zarejestrowane tam odgłosy pochodzą od wybuchu amunicji funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Nieprawda : Wołodia Safonienko nie nakręcił tego filmu. Odgłosy wystrzałów pochodziły od broni palnej, a film jest dowodem, że pasażerowie, którzy przeżyli, zostali zamordowani. 5. Śledztwo było od pierwszych godzin prowadzone wspólnie przez Polske i Rosję, a współpraca układała się znakomicie i była prowadzona według najwyższych standardów. Nieprawda : Rząd Tuska oddał Rosjanom śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej i polska prokuratura od pierwszych dni miała bardzo niewiele do powiedzenia. A sami Rosjanie od pierwszych minut mataczyli. 6. Od pierwszych godzin, największa troska otoczono rodziny ofiar, zapewniono im pomoc prawna, psychologiczną i udział w czynnościach. Wszystkie zwłoki ofiar zidentyfikowano i przywieziono do Polski. Nieprawda : Rodziny ofiar od początku upokarzano i utrudniano im dostęp do materiałów śledztwa, a trumny przywiezione do Polski zalutowano i nie pozwolono ich otwierać. 7. Polscy i rosyjscy śledczy, mając na uwadze wagę sprawy, od samego początku rzetelnie informowali opinię publiczną o postępach w śledztwie i o najważniejszych ustaleniach. Nieprawda : Od pierwszych minut po katastrofie mieliśmy do czynienia z dobrze zorganizowaną akcja dezinformacyjną. Kłamali i polscy i rosyjscy śledczy, i MAK, i oba rządy. 8. Rosyjskie służby nie miały najmniejszego interesu w tym, aby zabijać Lecha Kaczyńskiego, bo za kilka miesięcy przestałby być prezydentem i odszedłby w polityczny niebyt. Nieprawda : Lech Kaczyński mógł ponownie wygrać wybory. Szkodził polityce rosyjskiego imperializmu, bo wciągał Gruzję do NATO, umacniał niepodległość Polski, przyczynił się do rozwiązania WSI i sprzeciwiał się niekorzystnym zapisom umowy gazowej. 9. Po śmierci Kaczyńskiego, relacje z Rosja zostały unormowane, a stosunki między oboma państwami stały się w końcu poprawne. Nieprawda : Polska polityka zagraniczna skręciła w kierunku prorosyjskim, a serwilizm rządu i prezydenta wobec Rosji osiągnął rozmiary niewyobrażalne. 10. Śmierć Lecha Kaczyńskiego była wynikiem katastrofy będącej efektem splotu szeregu nieszczęśliwych okoliczności. Nieprawda : Lech Kaczyński został zamordowany." Na zakończenie ostatni cytat z książki Leszka Szymowskiego : " W styczniu 2011 roku sondaże wykazały 40 % poparcie społeczne dla rządu Platformy Obywatelskiej i samego premiera, i równie wysokie poparcie dla urzędującego prezydenta Bronisława Komorowskiego. QUO VADIS, POLSKO ? "
Ks. Opocki powinien zrobić pielgrzymkę życia .... zapakować swoich "czarnych braci" i wiooooo... do Bangladeszu...miesiąc obroku dla konia i puszki z żarciem dla czambułu....pa pa zmoro Limanowej Farrell..czarna zmoroooo :D:D:D:D:D
ptanoc....dupsko boli..zęby ci od ssania wypadły...miłość do PO-ło to straszna ..rzecz... :D:D:D Tak się czuje wyruchany elektorat DONKA:D:D:D:D:D
ptanoc...skoro nie ma tu miejsca na śmieci to co ty tu robisz???:D spadaj na portal G...no Adasia.. Cała ta ekipa Pe-ło to jeden przekręt..
- Czy do zdrady stanu nie dochodzi także wówczas, gdy przywódca państwa w newralgicznej sprawie niewystarczająco zabiega o interes narodowy? Czy po katastrofie smoleńskiej rząd nie powinien powiedzieć NATO - "sprawdzam"? - Wspomniana możliwa słabość charakteru premiera zapewne częściowo wiąże się z mentalnością pijarowską. U obecnie rządzących niemal w każdej sytuacji uruchamia się myślenie w kategoriach wizerunkowych. Jak rozegrać to, co się wydarzyło, by nie stracić w notowaniach. Natomiast myślenie w kategoriach racji stanu - jak rozegrać to, co się wydarzyło, by interes państwa był zabezpieczony- jeśli się uruchamia, to na dalekim planie. O ile w stabilnej sytuacji politycznej mentalność pijarowska jest prawomocna, to gdy taka mentalność przejmuje kontrolę nad działaniami polityków w sytuacjach kryzysowych, powstawać mogą nieodwracalne szkody. W niektórych typach konfliktów władze autorytarne mają przewagę na władzami demokratycznymi, bo tyran czy dyktator, a przecież z pół-tyranią mamy do czynienia w Rosji, nie musi się liczyć z opinią publiczną. Rację stanu definiuje sam. Premier Tusk miał prawo swego czasu powiedzieć, że to on określa, co jest racją stanu, bo jako legalnie wybrany szef rządu dysponuje odpowiednimi instrumentami. Tylko aby mógł ją zdefiniować, musi wyzwolić się z mentalności pijarowskiej, która tyle razy dała mu poczucie sukcesu. Przesuwając z rządu do sejmu kilku polityków Platformy zmanipulował sprawę komisji hazardowej i wielu wyborców uznało, że nie ma żadnej afery. Tyle razy odniósł sukces pijarowski, że stał się, być może, ofiarą nawyków myślowych związanych z ochroną swojego wizerunku. - W trakcie debaty w sejmie premier powiedział: "Dla Polski lepiej znać prawdę i nie mieć wojny, niż nie znać prawdy i mieć wojnę". Czy ceną prawdy mogła być w tym wypadku wojna? - Premier posłużył się frazesem, bo oczywiście, że lepiej nie mieć wojny. Ale można być ofiarą niewypowiedzianej wojny, gdy jest stosowana metoda działań niebezpośrednich polegająca na pozbawianiu podmiotowości, wypłukiwaniu tożsamości narodowej, narzucaniu niekorzystnych traktatów gospodarczych, zarządzaniu wyobraźnią zbiorową przez wdrukowywanie poczucia winy i ogólnym deformowaniu debaty publicznej. - Zatrzymajmy się przy tym ostatnim. W jednym z wywiadów mówił Pan o agentach wpływu, którzy podważają zdolność danego kraju do prawidłowego diagnozowania swoich interesów, np. starając się ośmieszać tych polityków, którzy jasno definiują interes państwa. Czy agenci rosyjscy wpływają w Polsce na media i w jakim zakresie? Czy możemy wskazać przykłady? - Poza agentami wpływu, czyli ludźmi, którzy są szkoleni i opłacani przez obce państwo, by w przestrzeni komunikacyjnej innego kraju rozsiewać korzystne informacje i interpretacje, zawsze istnieją też użyteczni idioci. Bez dostępu do danych kontrwywiadu nie sposób odróżnić jednych od drugich. Gdy oglądałem w telewizji wystąpienie komisji ministra Jerzego Millera, która rzeczowo obalała nieuprawnione tezy raportu MAK, a potem w studiu TVP Info dwóch rzekomych ekspertów szukało dziury w całym, atakując raport komisji Millera, to miałem wrażenie, że przełączono mnie na jakiś kanał telewizji Moskwa. Polski analityk może wskazywać przyczyny katastrofy po naszej stronie; poznawczo jest to zasadne. Ale - gdy pozostaje się w zgodzie z faktami - nie można jednostronnie krytykować ustaleń komisji Millera nie dostrzegając żadnych słabości raportu MAK. - Jak duży może być zakres aktywności rosyjskich agentów wpływu w Polsce? - Gdyby w Polsce działały niezależne i sprawne ośrodki badania dyskursu publicznego, to można by przeanalizować, które z tysięcy wypowiedzi na temat przyczyn katastrofy były wypowiedziami nie tylko ewidentnie stronniczymi, manipulacyjnymi, ale także świadomymi dezinformacjami. Problem nie polega na tym, że jakaś część ekspertów, posługujących się polskim językiem, w mediach bezmyślnie przytacza rosyjskie argumenty. Problem w tym, że kolejne media i osoby bezmyślnie je powielają i wzmacniają. Mam wrażenie, że tak otwartego forsowania rosyjskiego interesu, jak stało się to po 10 kwietnia 2010 roku, w polskiej przestrzeni medialnej nie było przez ostatnie 20 lat. Nasuwa to pewną hipotezę. W funkcjonowaniu tajnych służb, szczególnie o wieloletniej tradycji, a służby Rosji mają tradycje nie tylko sowieckie, ale jeszcze carskiej Ochrany, istnieje taki typ agentury, jak agenci-śpiochy. Śpiochy trzyma się latami, a niekiedy nigdy nie "odmraża". Trzyma się ich w rezerwie na jakąś bardzo ważną sytuację. Duża ilość i silny rezonans głosów prorosyjskich obecnych w polskich mediach po katastrofie smoleńskiej sprawia wrażenie - mówię to jako obserwator bez dostępu do danych kontrwywiadu - jakby śpiochy zostały obudzone. Gdyby tak było, powstaje pytanie: cóż tak nadzwyczajnego z punktu widzenia Rosji się wydarzyło, że obudzono śpiochy? Choćby z tego powodu hipotezę zamachu warto poważnie rozważyć. Bo jeśli nie było zamachu, to dlaczego uruchomiono by nadzwyczajne środki w przestrzeni komunikacji masowej? Nie twierdzę, że doszło do zamachu; tego nie wiem. Wiem za to, że dyskurs publiczny w Polsce ma liczne przejawy niesuwerenności, a ważne sprawy nie są dyskutowane proporcjonalnie do ich rangi. - Po roku od tragedii żaden minister ani zwierzchnik polskich służb specjalnych nie poniósł konsekwencji politycznych. - To pokazuje zagubienie i słabość premiera. Zanim powiemy o czyjejkolwiek zdradzie, trzeba wziąć pod uwagę, że ludzie w warunkach stresu się gubią. Pogubiony człowiek popełnia błędy, bo otacza się doradcami, którzy robią mu masaż ego, a nie otwierają horyzonty na wyzwania aktualnej sytuacji. - Jak ocenia Pan nasze położenie geopolityczne? O Rosji mówiliśmy. Niemcy dążą do Europy dwóch prędkości ze strefą euro jako grupą nadrzędną. Także nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi wydają się nie najlepsze, skoro rząd amerykański występuje do rządu polskiego o przyspieszenie prac związanych z oddaniem mienia żydowskiego. - Gdyby rząd amerykański zakładał, że władza w Polsce jest naprawdę silna prawdziwym poparciem społecznym, to nie odważyłby się na taki krok. Ale słabej kurze wszyscy włażą na głowę. Położenie geopolityczne w istotnej części jest pochodną sprawności państwa. Najważniejsze jest uruchomienie procesu odbudowy sprawnych instytucji. Na to obecna koalicja nie może sobie pozwolić - zbyt wiele bowiem cichych zobowiązań wobec silnych graczy (np. oligarchów biznesu) zaciągnęła. Gdy wysokie notowania władzy zależą przede wszystkim od właścicieli mediów - np. wytłumiających społeczne zainteresowanie aferą hazardową - to taka władza nie może pozwolić sobie np. na reformę sądownictwa, które bogatych i potężnych traktowałyby w sposób choćby trochę zbliżony do sposobu, w jaki traktowane są "doły" społeczne. Za: Tygodnik Solidarnosc (" Zybertowicz: Obudzono agentów-śpiochów") [http://www.bibula.com/?p=37834] Dla śpiochów wszystko jest jasne - błąd pilota i naciski ś.p. prezydenta
Obudzono agentów-śpiochów - wywiad z prof. Andrzejem Zybertowiczem Aktualizacja: 2011-05-16 11:35 am - W funkcjonowaniu tajnych służb, szczególnie o wieloletniej tradycji, a służby Rosji mają tradycje nie tylko sowieckie, ale jeszcze carskiej Ochrany, istnieje taki typ agentury, jak agenci-śpiochy. Trzyma się ich w rezerwie na jakąś bardzo ważną sytuację. Duża ilość i silny rezonans głosów prorosyjskich obecnych w polskich mediach po katastrofie smoleńskiej sprawia wrażenie - mówię to jako obserwator bez dostępu do danych kontrwywiadu - jakby śpiochy zostały obudzone - z prof. Andrzejem Zybertowiczem, doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. bezpieczeństwa państwa rozmawiaKrzysztof Świątek. - Według premiera Tuska i szefa MSZ Radosława Sikorskiego Polska jest tak bezpieczna jak nigdy dotąd. Podziela Pan tę ocenę? - Trudno obronić tę tezę. Gdybyśmy np. chcieli porównać bezpieczeństwo systemu finansowego Polski do innych krajów UE, biorąc pod uwagę poziom obecności kapitału obcego w bankach, to Polska wypada tutaj niedobrze. Jeśli spojrzeć z punktu widzenia proporcji, a raczej dysproporcji między naszym rzeczywistym potencjałem obronnym a stopniem wyposażenia i liczebnością armii Rosji czy Białorusi, to znowu sytuacja Polski wygląda nieciekawie. Jeśli popatrzymy na nasze bezpieczeństwo przez pryzmat wycofywania się USA z interesów w Europie, pod kątem niepewności co do tego, jakiej reakcji Niemiec można się spodziewać w razie kryzysu regionalnego, to negatywne przekonanie tylko się umacnia. Pamiętajmy też, iż NATO nadal nie ma wdrożonych procedur automatycznego reagowania (planów ewentualnościowych) na wypadek militarnego zagrożenia Polski. - Po 10 kwietnia 2010 roku rząd przekazał prowadzenie śledztwa Rosji i nie domagał się powołania komisji międzynarodowej. Czy mógł dopuścić się nawet zdrady? - Rzecz wymagałaby dokładnych analiz, bo pojęcie zdrady zakłada, że ktoś świadomie związał swoje interesy z obcym krajem. Dziś prawdopodobnie nikt w Polsce nie ma pełnego obrazu sytuacji, ale wydaje się, że w grę wchodzi przedziwna, częściowo już w publicystyce opisywana, np. przez Rafała Ziemkiewicza, słabość charakteru Donalda Tuska. Premier zachowuje się tak, jakby w pewnych sytuacjach tracił zdolność odróżnienia rzeczy podstawowych od spraw koniunkturalnych. Rzecz ma jeszcze dodatkowy wymiar: jeśli w kwestiach o tak wysokiej społecznej widzialności jak śledztwo smoleńskie oraz Ruch Autonomii Śląska Platforma pozwala sobie na zachowania rażąco kolidujące z polskim interesem narodowym, to na co sobie pozwala w przypadku spraw, na które opinia publiczna jest znacznie mniej uczulona? - W ciągu roku od katastrofy smoleńskiej rząd sfinalizował umowę gazową z Rosją. W naradzie polskich ambasadorów brał udział szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow, a prezydenta Miedwiediewa nie może nachwalić się Bronisław Komorowski. Czy rząd Donalda Tuska zmienił orientację w polityce zagranicznej z prozachodniej na prorosyjską? - Można odnieść takie wrażenie. Najwyraźniej rząd nie potrafi lub nie chce wykorzystać polskiego zakotwiczenia w UE jako dźwigni do prowadzenia partnerskich stosunków z Rosją. - Polska po 10 kwietnia została po raz kolejny w historii osamotniona. Spotkaliśmy się z milczeniem Stanów Zjednoczonych i innych krajów NATO. Z drugiej strony rząd o pomoc w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy się nie zwrócił. - W pewnym sensie powtarza się sytuacja z powstania warszawskiego. Polacy, w starciu z przeważającymi siłami niemieckimi, dzięki odwadze i organizacyjnej kreatywności, wyzwalali całe połacie Warszawy. A politycy nie potrafili zbudować osłony politycznej dla tej operacji militarnej. Wiem, że w polskim wojsku i tajnych służbach nie brakuje osób, które chcą dobrze pracować dla swojego kraju. Ale do tego jest potrzebna wola polityczna i parasol polityczny. Jest wiele oznak tego, iż obecnie politycy bezpośrednio kontrolujący kluczowe instytucje polskiego państwa nie posiadają umiejętności i siły charakteru niezbędnych do tego, by dostępnymi zasobami umiejętnie się posługiwać. Jednym z takich zasobów jest właśnie członkostwo w NATO i UE. Czy po katastrofie smoleńskiej z tych atutów w ogóle korzystano? Przecież nie jesteśmy w Unii tylko po to, by stanowić rynek zbytu i bufor inwestycyjno-finansowy dla silniejszych państw Wspólnoty. cdn.......
Jest Pan profesorem mechaniki i matematyki stosowanej. Czy taką wersję jaką Pan profesor prezentuje może potwierdzić każdy naukowiec z dziedziny fizyki, matematyki, mechaniki, czy innych dziedzin ścisłych na każdej polskiej uczelni i nie tylko polskiej? Czy jest to wiedza znana i w naukowym środowisku powszechna, ale nie jest przekazywana opinii publicznej? Czy każdy? Nie wiem. Czy każdy tak analizował? Niektórzy panowie może robili różne analizy i wyciągali wnioski na podstawie dedukcji tak jak ja. Mnie to bardzo interesowało, również ze względu na moje zapatrywania, jakie mam, jeżeli chodzi o Polskę, o to, co dzieje się obecnie z naszym krajem i ze względu na moje przekonania patriotyczne. Zawsze mnie dziwiło i ciągle bardzo dziwi – ale być może taki jest dobór prelegentów – że w prezentacjach radiowych i telewizyjnych w zasadzie nie ma ekspertów z dziedziny mechaniki, wytrzymałości materiałów, aerodynamiki , dynamiki i kinematyki lotów. Najczęściej byli to dziennikarze albo jacyś inni pseudo eksperci, redaktorzy czasopism o tematyce lotniczej, byli także redaktorzy czasopism związanych z awiacją. Może ci panowie trochę wiedzą na temat historii lotnictwa, wiedzą powierzchownie na temat budowy samolotów i ich parametrach, cenie zakupu, miejscu produkcji – ale nie znają się na wytrzymałości materiałów, aerodynamice i kinematyce lotów. Jest wydział na Politechnice Warszawskiej – Wydział Mechaniki Energetyki i Lotnictwa tzw. MEL i na Politechnice Rzeszowskiej – Wydział Budowy Maszyn i Lotnictwa, gdzie na pewno profesorowie mają na ten temat wiedzę, ale ich nikt nie zaprasza. Znany jest mi tylko jeden profesor, który w tej kwestii zabrał głos publicznie i jest fizykiem. Jest to profesor Mirosław Dakowski, który pisał o tym na swoim blogu. Jest to profesor bardzo uznany, uczony o uznanej sławie i renomie, który wie co pisze!!! Więc ten jedyny profesor, który jest już autorytetem, czyli można powiedzieć, że jest nas dwóch, bo ja również te wszystkie tezy i wnioski profesora M. Dakowskiego popieram. Jedną sprawą, która mnie dodatkowo zaciekawiła, a o której się nie mówi to pojawienie się mgły. Przecież o 10.40 w kwietniu nie pojawia się nagle mgła sama. Mgła jest zjawiskiem, które zawsze pojawia się z samego rana. I mieszkańcy okolic Smoleńska, z którymi były wywiady, wypowiadali się, że z rana świeciło słońce a nawet potwierdzali to kontrolerzy lotu. Prawdopodobnie była to jedna z sugestii żeby podejście do lądowania mjr Protasiuk wykonał od strony wschodniej w kierunku zachodnim, a nie z zachodniej w kierunku wschodnim. Wówczas słońce miałby przed sobą i świeciło by mu w oczy. To podejście właśnie od strony zachodniej jest proste – tam nie ma tego jaru, tam nie ma tej nierówności – jest płaska powierzchnia i dobrze oświetlona. To z tej strony trzy dni wcześniej lądował samolot z premierem Tuskiem. Dlaczego mjr Protasiuk wybrał, sugerując się lądowaniem pod słońce, tą gorszą drogę podejścia??? Tego nie wiem, ale znając wcześniejsze relacje mjr Protasiuka, to wynika z nich, że także znał i to podejście i już wcześniej lądował z dwóch stron. Wybrał taki wariant, gdyż poinformowano go nad terytorium Rosji, że jest słońce i chyba wolał je mieć z tyłu niż z przodu. Jednak kontrola nie poinformowała go później, że tam zaczęła pojawiać się mgła, która jest zjawiskiem znowu atmosferycznie niewytłumaczalnym, bo mgły pojawiają się z rana i przed południem ustępują, najpóźniej do godz. 9.30 – 10.00. A tam mgła zaczęła się pojawiać po godzinie 10.00. Znowu następny niewytłumaczalny paradoks – akurat tego dnia. Z wypowiedzi mieszkańców okolic Smoleńska wynika, że szykowała się z rana bardzo ładna pogoda, bardzo ładny słoneczny dzień oraz, że po godz. 11.00 już mgły nie było. No więc jeżeli mówimy o realnym locie tego samolotu, o zjawiskach fizycznych, to nie możemy wkraczać w zjawiska parafizyczne – w jakieś nienormalne pojawienie się mgły, jakieś nienormalne roztrzaskanie się samolotu w drobny mak w błocie i (samosiewnym młodniku) nienormalne zachowanie się samolotu w końcowej fazie lotu itp.– takie rzeczy nie są normalne. Jeżeli wkracza tutaj dziedzina nauk technicznych, ścisłych, to musimy mówić językiem nauk ścisłych i takie zjawiska nie są normalne – chyba, że są w jakiś sposób przygotowane i specjalnie wywołane przez człowieka. Profesor Dakowski w liście do prokuratury zawiadamiającym o popełnieniu przestępstwa napisał:Prawa fizyki, jak i prawa logiki, obowiązują bezwzględnie. Nie da się ichzmienić, bo są to prawa natury; stoją one ponad„prawami”geo-polityki czy socjologii. (Treść listu tutaj) Ja spotkałem profesora Dakowskiego kilka razy np. w Opolu czy w Głuchołazach w 2008 r. I jeżeli profesor M. Dakowski tak pisze, to ja jestem pewien, że profesor wie co pisze i się z nim utożsamiam, zgadzam i popieram jego wersję w tym temacie. Zjawisk fizycznych i myślenia logicznego nie da się oszukać, i że prędzej czy później prawda o tej katastrofie samolotu (zamachu???), zostanie wytłumaczona. W to musimy wierzyć, inaczej racjonalne, naukowe i logiczne myślenie nie miałoby sensu bycia w przyszłości!!! *Zdzisław Śloderbach – Profesor PO doktor habilitowany inżynier, wykładowca na Politechnice Opolskiej posiadający na tej uczelni status profesora nadzwyczajnego. Specjalizuje się w takich dziedzinach jak: zastosowania matematyki w technice, mechanika ciała stałego, niezawodność i wytrzymałość, teoria sprężystości i plastyczności, naprężenia termiczne, technologia przeróbki plastycznej. Jego szereg prac z zakresu zastosowań matematyki w mechanice zostały wydane przez jedną z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie – Uniwersytet Berkeley w USA (drugie miejsce po Harvardzie w rankingu listy Szanghajskiej). Profesor był represjonowany w stanie wojennym i za swoją opozycyjną działalność został zwolniony z pracy w instutucie w Warszawie. W tzw. „wolnej” Polsce z przyczyn politycznych w 2004 r. nie został przyjęty do pracy na Politechnice Wrocławskiej. Odznaczony w 2006 r. Krzyżem „Semper Fidelis”. Posiada status pokrzywdzonego nadany mu przez IPN. ze strony: http://ngopole.wordpress.com/2011/05/13 ... katastrof/