SignumLupus
Komentarze do artykułów: 285
@ Dexter, już myślałem, że to ja jestem królem nadinterpretacji, ale widzę, że to Ty dzierżysz koronę pierwszeństwa. Jeśli zaś chodzi o przytoczoną sprawę, to dziwnym nie jest, że w kościele ludzie chcą się pokazać. W sumie odkąd pamiętam na mszę niedzielną zakładało się co w szafie lepszego było. Jak nowe, to już w ogóle. Teraz tylko moda się zmieniła. Muszę przyznać, że takie kościelne rewie mody drażniły mnie do momentu przeczytania tego tekstu. Jakoś tak teraz spłynęło to po mnie wszystko.
A no chyba że tak.
Zobmie nie odczuwa głodu, ponieważ nie może głodu odczuwać. Jako, że nie żyje, wszelkie funkcje związane z podtrzymywaniem życia są zbędne. Więc jakikolwiek instykt samozachowawczy w tym kierunku nie istnieje. Poza tym fizycznie nie jest w stanie się odżywiać. Nie mówię tu o samym pobieraniu pokarmu, tylko o jego dalszej przeróbce, trawieniu, wchłanianiu, rozprowadzeniu w ciele i zużyciu do produkcji energii. Cała idea zombie jedzącego jest chybiona.
Mhm. Tylko co brak poboczy, albo barierki mają do tego, że dziewczynka przebiegała przez ulicę? To jest bardzo intrygujące. To raczej skutek ignorancji i braku odpowiedzialności rodziców tej małej, a nie kwestia poboczy.
Prowadzący pewien program motoryzacyjny w ciekawy sposób ujęli kwestię stuningowanych samochodów i głośnych wydechów. Mianowicie że trzeba dosłownie nie mieć penisa, żeby jeździć takimi samochodami.
To ja się w takim razie nauczę lizać gałki oczne, albo smyrać się językiem po uchu.
Ejsz. Jest coś w tym co rzeczesz Jackosławie. Aczkolwiek, aby zająć pełne stanowisko niezbędne są pewne badania. Ale za nic nie chce mi się ich robić. Niemniej jednak, wspieram Cię mym słowem. I czynem, jakim jest komentarz.
Szukanie odpowiedzi w jakiejkolwiek mistyce jest zbyt daleko idące. Znamię, gwarancja, o której wspomniano ma charakter czysto społeczny i wiąże się z pewną umową, jaka towarzyszy małżeństwu. Nie ma nic wspólnego z faktyczną gwarancją. Jak nie było pewności przed ślubem, tak samo nie ma jej po. Bo to nie polega na wierze w drugą osobę i zaufaniu do niej, tylko na pokładaniu tego samego w instytucję małżeństwa. Więc tak naprawdę wszystko pozostaje bez zmian, dostaje się tylko zewnętrzne zapewnienie, które nijak ma się do życia. Co się zmienia po ślubie? Czasem nazwisko, a już na pewno stan cywilny. W ciele, nic. W psychice, nic. W duszy, nic. Ale każdy woli myśleć, że jest inaczej.
Cheffos, jak to możliwe, że nie wszyscy mają równe szanse? To co? Bóg niektórych kocha mniej? Nad niektórymi mniej czuwa? Jego opatrzność jest wybiórcza? To co to za Bóg? To może rzeczywiście jest ich kilku i podzielili się wyznawcami. Może konflikty na ziemi wynikają z konfliktów między bogami różnych wyznań. Co do linii równoległych, to z tym różnie bywa. Wystarczy wziąć przestrzeń zakrzywioną i już zaczynają się kłopoty. Matematyka euklidesowa jest fajna, ale nie wyjaśnia wszystkiego. Zaś co do tego, żeby nie mówić, że wszyscy są tacy sami, bo Pani Zosia jest taka. Mogę sobie na to pozwolić, ponieważ wszyscy ludzie są tacy sami, chcą tego samego, dążą do tego samego i są tak samo zagubieni.
Cheffos, jeśli spojrzysz na to z dalsza, zobaczysz, że to wszystko niczym się od siebie nie różni. Tu nie chodzi o ilość, tylko inną nazwę siły zewnętrznej, którą człowiek się usprawiedliwia w razie wpadki, do której odwołuje się, gdy nie wierzy we własne siły, której zawdzięcza sukces. I dalej w siebie nie wierzy.
Z tego wniosek taki, że ludzie nie są w stanie smi nic zrobić, nawet rozwijać się, uczyć, doskonalić bez interwencji Boga, który pomaga czy tego ktoś chce, czy nie. Bóg musi być w takim razie strasznym controll freakiem.
Naturalnie wszyscy albo nie przyszli.
Wolny, czyli przyjdziesz, albo nie przyjdziesz.
Czli chcesz powiedzieć, że człowiek bez Boga nie jest sobie w stanie poradzić z wyzwaniami jakie niesie życie? Że bez wsparcia i interwencji Boga wszystko by się posypało? Chceffos, Bóg nie może interweniować za każdym razenm. A jeśli nie interweniuje za każdym razem, nie robi tego wcale. Ponieważ nie ma ważnych i ważniejszych. Jeśli są, to całą ideę szlag trafia.
Nie myślę w jednym kierunku. A może myślę. Cały czas chodzi mi o to, że człowiek za bardzo polega na Bogu, za mało na sobie. Nie ważne jak nazwiesz tą pomoc, czy jaki będzie tego mechanizm. Tak długo jak żyjesz w przeświadczeniu o boskiej opatrzności, będziesz w taki czy inny sposób zdawał się na nią. Jeśli ktoś chce iść inną drogą, to przecież pójdzie. Naprawdę wolę wyjść z założenia, że jeśli Bóg istnieje, to i tak sam sobie muszę pomóc.
Najwięcej księży jest tam, gdzie ludzie nie wiedzą co zrobić ze sobą i swoim życiem i zamiast samemu o czymś zdecydować, wolą wejść pod skrzydła instytucji i pozwolić instytucji decydować za nich. Dlatego nie ma co się dziwić, że pod kościołem zbierali podpisy.
Jeśli mówimy o takiej sytuacji, to i tak jest to zawór bezpieczeństwa. Zawsze zostaje furtka, że Bóg coś zrobi. Tylko na ile jest to furtka, opcja, możliwość, a na ile oczekiwanie, wymaganie. Jeśli wierzysz, że Bóg robi coś takiego, to prędzej czy później całkowicie zdasz się na Jego łaskę. A to już z wolnością ma niewiele wspólnego.
Jasne. Tyle, że to i tak od Boga nie zależy. Ponieważ każda interwencja to ubezwłasnowolnienie człowieka i całą ideę wolności szlag trafia. To chyba jest tak, że katolicy chcą mieć wolność, ale jednocześnie mieć furtkę w formie modlitwy, że zawsze mogą zwrócić się do Boga, a on pomoże. Albo wszystko zależy od ciebie. Albo nic nie zależy od ciebie.
Powiało optymizmem.